Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2010

miasto za 20 pln

zaczęło się od próby wytłumaczenia sobie obecności wszelkiej maści osób ciemnoskórych w warszawie. trudno sobie wyobrazić, że coś z naszej kultury i obyczajów mogłoby wzbudzać zainteresowanie. wyobrazić sobie może i można, ale przenieść na rzeczywistość już chyba gorzej. poza oczywiście małymi wyjątkami, których oczywiście nie obejmują język i asymilacja. to rzeczy chyba całkowicie nie do przejęcia przez przyjezdnych. co prawda z krajobrazu znikają co bardziej zakompleksione dziewczyny, ale przecież nie taki jest chyba cel tej migracji. czy nie lepiej byłoby kupić sobie nieco droższy bilet i wylądować w shannon lub manchesterze? lub wybrać maltę na erasmusie? nie może przecież chodzić o harlem na kolejowej, nawet jeżeli wyobrazić sobie to miejsce jako bezpieczne slumsy blisko centrum, to ciekawsze rzeczy dzieją się już chyba na piętnastolecie żabki (powiększone o 15 % piwa marki leżajsk, okocim i żubr za około 1.70 pln) lub dla odmiany w staromiejskim ośrodku kultury na starówce…

happy end na dolince szwajcarskiej

w parkach kolorowe ulotki z pierwszymi jesiennymi kolekcjami. jestem na dolince szwajcarskiej. latarnie stoją w zenicie. flora przewraca się na bok jak kwiaciarnia drzemie. przenoszę się na dalszą ławkę - trzeci rząd od proscenium z wodą. czas odlicza fontanna i przejeżdżające samochody. na okrągłej tarczy wodnego oczka, pluskanie kropel to sekundnik, cienie pojazdów to wskazówki minutowe… w głowie mam chór krewnych na czele z moją matką. kończą stasimon: seans o słabej pracy i niewyraźnych planach zawodowych. konflikt wartości, z którym raczej nie poradzi sobie pawełek toffi, ale przynajmniej pozwala zachować względną równowagę myśli. to wszystko razem wzięte sprawia, że zastanawiam się, czy do tej pory nie uprawiałem raczej wycofania zamiast dążenia po laur lub nagrodę. towarzysko i w pracy. bo może w momentach problematycznych zbyt często wchodziłem ukradkiem do tajemniczego sklepu, by dobrać sobie specjalne siedmiomilowe buty. później następowało czekanie z odległości kilku dzieln

helicon - take a ride (ep)

pochodzą ze szkocji. założeni przez braci hughesów (obaj gitary i wokale) i laurę o’brien (syntezatory i klawisze). od razu napiszę, że ich muzyka przemyca coś z krajobrazu wysp. debiutancką epkę wypełniają trzy długie i nieśpieszne kompozycje (dwie pierwsze trwają 17 min, a trzecia 5!) ta muzyka ciągnie się trochę jak droga, którą trzeba przebyć od domostwa do domostwa spacerując wrzosowymi łąkami. wtedy to najlepszym sposobem na wypełnienie czasu jest snucie wyobrażeń. wszystkie te dźwięki zdają się być bardzo swojskie, zasłyszane już gdzieś wcześniej a zarazem malowane własnymi barwami. takie dziwne podwórko, które wtopiło się w krajobraz, mimo iż nad nim unoszą się skrzydlate koty. w the point between heaven and hell - pierwszym utworze na epce, w którym sam wstęp trwa blisko 5 minut, wyprawa z ziemskiej zamienia się w metafizyczną. nie tylko za sprawą tekstu, ale przede wszystkim za sprawą instrumentarium. przesterowane gitary zahaczają tu o delikatną psychodelię, a liryczny i