o 21 z minutami mija mnie niski gość ubrany na czarno. wchodzi na małą scenę. ma na sobie kowbojki, spodnie od garnituru, które zwężają się u dołu (lol), marynarkę z piórami przy kołnierzu i białą koszulę. na stoliku przy jego mikrofonie stoi club mate i woda mineralna. daniel agust. inny od tego z teledysku „lady shave” gus gus w którym podglądał earth, która w ciemnej peruce wyglądała jak bjork. jego kameralny koncert to jeden z występów w ramach kulturalnych oblicz islandii zorganizowanych przez nowy wspaniały świat. (19 – 23 listopada 2010) to co obecnie robi zostało nazwane „kolekcją błogich mini-symfonii, pieszczotliwie wplatającą pop. to bogata orkiestracja, niesamowite, porywające soulowe wokale…” jeżeli ktoś pamięta utwór bambi z płyty „this is normal” gus gus to wie o co chodzi. chociaż na jego solowej płycie i podczas występu nie było tylu disnejowskich przesłodzeń, co właśnie tam. pierwsze wrażenie: na koncercie głos daniela jest mocniejszy, bardziej chrypiący niż na „swall...