
Kuba Ziołek ma romantyczne podejście do black metalu. Ilość projektów
sygnowanych jego nazwiskiem w 2013 roku była imponująca. Tym razem
z malarskim wyczuciem (zanim łąki nawodni krew i wzrosną kwiaty
zła) skomponował suitę dla zagrożonych i wrażliwych gatunków,
których piękna nie należy kojarzyć z tekstyliami przywiezionymi z
rajów podatkowych. Całość to akustyczna i elektryczna
interferencja, pogłosy wprawiające w wibracje pierścienie planet
odleglejszych od Saturna. Wreszcie wiem dlaczego ten twórczy potlacz
artysta proponował przez cały 2013 rok, otóż chciał zdążyć
przed Ragnarokiem, który wg kalendarza Wikingów przypada na 22
lutego 2014.

Ten
album to powrót do niezobowiązujących melanży (czytaj
gówniarskich), na które wbijało się na krzywy ryj, nie mając
nawet 5 zeta w kieszeni. Obok obowiązkowego truskulu, grubych bitów
zdarzają się momenty chillowe (ale nawet leżąc do góry jajami na
hamaku, duet nie luzuje się na tyle, żeby stać się towarzyski). A gdy
się staje jest do bólu przewidywalny i stereotypowy. Niestety w
większości projektów hip-hopowych tak i tutaj miłość to sacrum,
a kobieta to dziwka. (Ogarnijcie bałagan na strychu chłopaki). Nie
da się ukryć, że OSTR jest o całe niebo bardziej kreatywny od
Hadesa i lirycznie ciągnie projekt. Niewyparzony język sprawi, że
co bardziej wrażliwsi chwycą się za głowę, a dzieciaki w
gimbazie będą złowrogo podśpiewywać do siebie: „Twoja
twarz, wiary brak, mówi wszystko w tym tonie, że w spodniach
zamiast jaj ukrywasz kogel-mogel”.
3. The Bartenders – Szumna Session
Nagranie dokonane przy ulicy Szumnej w Wawrze przez muzyczne combo z udziałem wielu znamienitych gości, m.in. Dr. Ring.Ding, Duże Pe, Daniela Bromana. Po inspiracje muzycy wybrali się na Antyle, łącząc powiew ska, jazzu i reagge, ale też na nasze podwórko sięgając po utwór „Kattorna” Krzysztofa Komedy (nagrany w dwóch wersjach: bardziej klasycznej i zmiksowanej z przejmującą partią trąbki). Utwory instrumentalne przeplatają się z kompozycjami wokalnymi (Polsko i obcojęzycznymi), jamajskie rytmy spotykają jazzowe improwizacje, a żywioł nierzadko układa się z dubowym relaksem. Jednak tego pierwszego jest tu zdecydowanie więcej.
4. Boards of Canada - Tomorrow's Harvest
Prostym
narzędziem interpretacyjnym, które posłuży mi do opisu tej płyty
będzie obraz, a właściwie 2 obrazy, bo mógłbym je mnożyć w
nieskończoność; przy „Reach for the dead” mam dwanaście lat i
wspinam się na Mount Blank, unikając przy tym towarzystwa
niejakiego Kordiana, który chce mi coś powiedzieć o posągu
człowieka na posągu świata. W „White cyclosa” czekam w
korytarzu jednej z amerykańskich szkół na Winnie Cooper i
zastanawiam się czy otworzyć paczkę m&m'sów, którą mieliśmy
zjeść razem... Tak, zabiegi z downtempem, ambientem i idm doskonale
służą do uzupełniania braków pamięci.
5. Arcade fire – Reflektor
Opisując
nowy album zespołu mam łatwiej, gdyż nie słuchałem
wcześniejszych jego płyt. To jedna z kapel, których sposób
promocji działa na mnie odwrotnie proporcjonalnie i depresyjnie. Im
głośniej o niej słychać, tym mniej mam chęci na słuchanie.
Nawet rzeźba Rodina na okładce, nie zachęciłaby mnie, gdyby nie
kolega, który puścił mi utwór Reflektor. Piosenka spodobała się
nawet mojej mamie, co znaczy, że mój gust muzyczny łagodnieje i
zbliża się do radosnej homeostazy. Album wyróżnia się
indierockową różnorodnością i wciąga wieloosobowym żywiołem.
Debiut Arcade fire, którego posłuchałem na dniach, przy aktualnej
propozycji, staje się zestawem piosenek dla smutnych ludzi.
6. Darkside – Psychic
Muzyka, którą trudno zdefiniować. (Raz mi się zdaje, że to markowany elektroniką indie pop a, gdy włączam płytę od nowa, słyszę podrasowane avant popem samplery). Jest to album o nieregularnej długości utworów i dużej
ilości zapożyczeń z różnych estetyk muzycznych. Otwierająca
płytę, 11 minutowa kompozycja, rozgrywa się na pograniczu
elektroniki kołysanej samplami wiolonczel, bardzo umiejętnie
schowanym rytmem elektro oraz odrealnionym, wysokim męskim głosem.
Nieśpieszność jest domeną wszystkich utworów. Stylistyka gry
zmienia się wiele razy; w różnych konfiguracjach pojawia się
gitara, klawisze, bardziej rockowy styl śpiewania, to znów
następuje odejście w kierunku wyciszonego eksperymentowania i tak
aż do samego końca.
7. Forest swords – Engravings
Trudno
uwierzyć, że za projekt odpowiedzialna jest jedna, w dodatku bardzo
młoda osoba. Mieszanka etnicznych podejść do muzyki, której
miejsce geograficzne ciężko jednoznacznie określić (dla przykładu
w utworze „Irby Tremor” rdzenne piszczałki natrafiają na
arabską, smyczkową synkopę i gitarę rodem z westernu). Jest tu
też miejsce dla chórów i różnej maści wokaliz, delikatnej
dubowej psychodelii i przesterowanej gitary. Mroczne, klimatyczne, a
zarazem delikatne granie.

To
zainfekowany blackiem death metal albo na odwrót. Determinantem, jak
to często bywa w tego rodzaju produkcjach, jest chaos i Lovecraft.
Jak wiadomo chaos był pierwszy. Muzycy Portal też to wiedzą i
opiewają go na cześć swojego guru. Jeżeli w 2013 roku pisarz
miałby z tego powodu przewrócić się w grobie, to tylko i
wyłącznie z podniecenia. Atmosfera na planie Portal jest tak gęsta,
że elementów scenografii nie trzeba sklejać lub zbijać gwoźdźmi.
Hypnos, Cthulhu oraz reszta lovecraftowskiego bestiariusza dawno nie
rozpełzała się w muzyce z taką arogancją. Dozowanie płyty: ze
względu na licznik Geigera pierwszy odsłuch nie powinien trwać
dłużej niż 14 minut. Sprawdzone info.
9. Kavinsky – Outrun
Historia
ukuta na potrzeby tego albumu jest oczywista: kierowca Ferrari
Testarossa ulega wypadkowi, zamienia się w zombie i jako dj nagrywa
płytę. Czy może być coś bardziej kiczowatego? Oczywiście, że
tak, muzyka zawarta na „Outrun”. Disco lat 80-tych robiące z
parkietowych miłostek tani wodewil plus francuska szkoła podrywu na
mokrą włoszkę (patrz Nightcall). W podstawówce słysząc te
dźwięki powiedziałbym kumplom na głos, że są chujowe, a
jednocześnie czekałbym na miłosny fart w postaci długowłosej
blondynki przywołującej mnie palcem na parkiet. ech
10a. Hatti
vatti – Algebra
Kolejny
jednoosobowy projekt, tym razem gitarzysty formacji „Gówno”, DJ
i producenta muzycznego. O swoim pomyśle mówi, że jest on:
„dźwiękową relacją z podróży po krajach arabskich
przetworzoną cyfrowo i zmieszaną z oszczędną aranżacją z
rejonów dubu i minimal techno". Jako słuchacz cieszę się, że nie wszystko w tej muzyce zostało
podporządkowane rytmice. Poza tym ornamentyka arabska nie zabiera
całej przestrzeni muzycznej. Przyczepiłbym się tylko do chórów w
utworze „Algebra #4” , które moim zdaniem, zbyt blisko sytuują
Hatti Vatti wobec dokonań Burial. Muzyka idealna, żeby oddać się
refleksji, posnuć
się po domu w piżamie. Wypada też nieźle jako tło dla wszelkiej
maści zimowych czytanek.
10b. T'ien
lai - Da'at
Oto free
folk rozłożony na dronowej
podbudowie. Po raz kolejny materiał wije Kuba Ziołek, a towarzyszy
mu Łukasz Jędrzejczak. Radiowe częstotliwości mieszają się z syntezatorami, a raz uruchomione sample (np. cytry) świdrują w głowie z częstotliwością z jaką tarcza Krystyna ryła tunel pod Wisłą. Na programową mantrowość składają się ponadto gitarowe loopy i zaśpiewy o nieuchronnej automatyzacji procesów ludzkich. Nieśpieszne ambientowe przesyłki, sporo
metafizycznych pierzyn (przypominających konfekcję z Alamedy 3) , z których Gloria to mógłby być autorski
hołd dla Lisy Gerrard.
Komentarze
Prześlij komentarz