Przejdź do głównej zawartości

podsumowanie muzyczne 2016 (najczęściej słuchane przeze mnie płyty w minionym roku)

aluk todolo - voix, obcowanie z aluk todolo oznacza zapuszczenie się w oniryczno-okultystyczne rejony ciężkiego grania, od których zapiera dech i może zakręcić się w głowie. nie lada wyczynem jest przyzwyczajenie wzroku, a właściwie słuchu do tej dusznej i ciemnej materii. ponieważ jest naprawdę smoliście i gęsto, wkraczamy w improwizowany rytuał oparty na piętrzących się instrumentalnych tyraniach perkusji i basu oraz świdrującej gitarowej duchoty. należy dodać, że przestrzeń muzyczną dzielą między siebie zaledwie te trzy instrumenty. magma się rozlała, a francuskie trio, nie tylko w swoim regionie, wyrasta na lidera w dostawie wysokiej jakości oleju napędowego i krautrockowej smoły.

show me the body - body war, glosa: gdyby new metal poszedł mniej komercyjną drogą (katarynki, popowe zaśpiewy), to jest całkiem prawdopodobne, że kapele takie jak show me the body mogłyby stać się forpocztą drugiej fali tego nurtu. możliwe, że gdy muzycy pisali wypracowania o tomku sawyerze w podstawówce, z tyłu głowy kołatały im się sceniczne wybryki henry ‘ego rollinsa, do których na przerwach podkładali lakoniczne, surowe melodie i rytm wystukiwany za pomocą linijki i długopisu. kilka lat później wszystko to zostało przeniesione do ich muzyki, w której na pierwszy plan wysuwa się melodyczna oszczędność, częste złamania rytmiki i punkowy, a gdzieniegdzie rapowy wokal.

parquet courts - human performance, nie taki punk straszny, jak go malują. a bywa, że nawet przystępny i miły dla ucha. a w tym konkretnym przypadku post punk, w którym przed prefiksem post znajduje się dodatkowo przedrostek art. albo na odwrót. tak czy inaczej, kolejność nie ma tu znaczenia, bo każdy z tych epitetów jest jak najbardziej na swoim miejscu. utwory zamknięte w 2, 3 minutowe kompozycje, z wyjątkiem „one man, no city” (z nieco bardziej rozbudowaną końcówką), zamiast szybkim biciem perkusji i krzykiem, utrzymują uwagę słuchacza leniwymi tempami i w większości nienarzucającymi się ale chwytliwymi melodiami.

swan valley heights - swan valley heights, na ponad 60 minut monachijaska formacja przenosi stolicę bawarii do słonecznej kalifornii, i dalej w miejscu oraz w czasie. robi to za sprawą czystego głosu wokalisty, który przedziera się przez gęste, drapiące w ucho kłęby przesterowanych gitar. im dalej w muzykę, tym więcej śladów komercyjnych rewirów stonner rocka (na marginesie - progresywne momenty przypominają polską proghmę-c, utwór alaska), ale proporcje szorstkiego grania w stosunku do wypolerowanych improwizowanych faktur zostają odpowiednio zachowane. jest coś uroczego w tej tęsknocie do wędrówek mamutów, piaskowych burz i schnących w słońcu kolczastych macek kaktusów.

mondo drag - the occultation of light, to na pewno nie pierwszy i nie ostatni krążek muzyczny czerpiący z dokonań rocka psychodelicznego i progresywnego w historii muzyki. bez trudu mógłby odnaleźć się w estetyce lat minionych. ale trudno odmówić muzykom ducha ukrytego w tych starych kompozycjach, hipnotycznej instrumentalistyki i solidnego rockowego zacięcia. w skrócie po staremu ale na nowo.



abra - princess, manieryzmy wokalne należy zrzucić na młody wiek. sceny przeszczepione z teledysków bardziej niegrzecznych dziewcząt popu (obowiązkowo w zwolnionym tempie ale już z własnymi wizjami) to oczywista gra seksualnością. mamy obowiązkowe błyskanie topem, podświetlanie wzgórka, a gdzie indziej spontaniczny prysznic w ubraniu. ale wyłączając obraz pozostaje spora pewność wokalna, a w sferze samej muzyki - rytmiczna bomba, która z dodatkiem onirycznej aury podbitej mocnym basem, tworzy ciekawą mieszanką taneczną z pogranicza r&b i popu.

badbadnotgood - IV, trudno uwierzyć, że te wszystkie muzyczne chwyty, którymi żongluje zespół mają jeden szyld o nazwie badbadnotgood. najogólniej rzecz ujmując jazzowe genus proximum zostaje poddane elektronicznej obróbce, umiejętnie lawirując między muzyką niezależną, a radiowym formatem. w trzech utworach muzycy z toronto pokusili się o gościnny udział wokalistów obojga płci (dostajemy materiał rozpięty tematycznie od hip hopu, po musical i muzykę rozrywkową). nie mniej ciekawie wypada też cross z colinem stetsonem w utworze „conffesions pt II” grany na basowym saksofonie.

niechęć - niechęć, bardziej niż na debiucie udaje się tu połączyć jazzową swadę z wysublimowanym fortepianem i wszelkimi delikatnościami klasycznej kompozycji. a improwizacja i ściśle ustalone struktury utworów swobodniej oddają sobie pole niż w przypadku debiutu. nie jest to łatwa sprawa, bo padają tu pod obróbkę duże tematy, a z drugiej strony bardzo chwytliwe (początek rajzy). najsłabiej wypadają, motywy entuzjastyczne (czy to saksofonowy frenetyzm we wspomnianej rajzie czy indie rockowa wojaż z echatony, czy musicalowe zagrywki w metanolu). może nie do końca foremnie (bo to trochę inny jazz) niechęć wypełnia lukę po yazzbot mazut i robotobibok. dajmy na to: w pierwszym temacie z utworu „koniec” można usłyszeć echo kompozycji words - kwartetu: możdżer, griese, schauble i nonnenmacher, a z tyłu nagle wyłania się grzybiarz robotobiboka.

the comet is coming - channel the spirits, w pakiecie channel the spirits otrzymujemy 12 różnotematycznych kanałów muzycznych. uruchamiając je, czy to po kolei czy też losowo, stajemy się świadkami poszukującej elektroniki, flirtującego ze zrytmizowanymi strukturami jazzu, muzyki etno, a nade wszystko niebanalnie rozgrywanej przestrzeni. żeby tego było mało, muzyka po drodze zahacza o elementy groove, funk i drobiny pulsującej psychodelii.


calypso rose - far from home, muzykę tworzy od 15 roku życia. posiada na koncie ponad 800 piosenek. te z albumu far from home wbrew tytułowi, prawie w większości są południowo amerykańskimi, rdzennymi bangerami. witalnym kompozycjom towarzyszą porozrzucane gdzieniegdzie nuty molowe i ledwo uchwytny, nieściskający za szyję (lub za uszy) sentyment. są one jednak jak krople w oceanie oblewającym rodzime brzegi kraju artystki, a nad wszystkim góruje ciepłe, równikowe słońce, tańce na bosych stopach oraz niewyczerpana życiowa frenezja.

dan boeckner sprawia, że elektroniczne maszyny pod jego palcami brzmią organicznie i ciepło. doświadczenie sceniczne zbudowane poprzez udział w kilku projektach muzycznych pozwala mu na zręczne poruszanie się w indie elektroniczno-popowo-punkowym repertuarze. jest w tym elegancja kompozytora, który ma dar przenoszenia muzyki alternatywnej w bardziej przystępne rejony. wszystko to podszyte rytmiką, która sprawia, że automatycznie chce się poderwać z fotela – nie wierzycie posłuchajcie mission creep, blue wave czy control. oprócz dana boecknera, grającego na gitarze i klawiszach, zespół uzupełnia devojka odpowiedzialna za mikro syntezator i elektroniczne preparacje oraz sam brown na perkusji.
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

W oczekiwaniu na debiut poetycki „Sprzedam dom” Łukasza Pawłowskiego

Czym mnie ujęła książka, która mam nadzieję, już niebawem ujrzy światło dzienne? Dlaczego Sprzedam dom to dzieło absorbujące zarówno formalnie, jak i tematycznie? Zacznę od struktury tomiku. Autor podzielił go na segmenty odwołujące do przestrzeni domu – od ganku przez salon, kuchnię, aż po podwórko. Niczym metaforyczny rzut poziomy (ewentualnie pionowy) jest liryczną dokumentacją emocji, relacji i wspomnień. Ten umiejscawiający w przestrzeni zabieg pozwolił mi stać się gościem intymnego świata, w którym każda z powierzchni niesie ze sobą inne doświadczenie, inne obciążenie, ale także inne formy nadziei.   Dom jako przestrzeń antropologiczna i symboliczna W ujęciu antropologicznym dom rodzinny to nie tylko schronienie, lecz także symbol tożsamości i więzów społecznych. W poezji Pawłowskiego dom staje się jednak obszarem walki – z ograniczeniami, toksycznymi relacjami i narzuconym dziedzictwem. Dwuwiersz „nabieram wodę w usta podlewam/to co ze mnie twoim jest nieistotne” stan...

Fair trade vs branża mody

  Ubraniowe DIY Ostatnio natrafiłem na ciekawy filmik na Facebooku, na którym szczupła modelka w obcisłej, beżowej spódnicy wprowadza do jej wnętrza trzy zwężające się pierścienie, jeden po drugim, a następnie nakłada na nie gumki. Prosta kreacja nabiera interesujących wypukłości, które nadają jej nowego charakteru. Choć taki strój może nie być idealny na imprezowe szaleństwa, doskonale sprawdzi się na zdjęciu czy w eleganckiej restauracji. Takie kreatywne pomysły można znaleźć na wielu filmikach od stylistek czy blogerek modowych, które dzielą się swoimi trikami. Osoby które, jak ja nie mają doświadczenia w szyciu ani nie czują się pewnie z maszyną do szycia, wystarczy, że wpiszą w wyszukiwarkę frazę „jak kreatywnie przerobić ubranie” i znajdą mnóstwo inspiracji – od metamorfoz męskiej koszuli po przeróbki swetrów i odświeżenie starych, nudnych ubrań. To doskonała sposobność, by spróbować swoich sił w ubraniowym DIY! Marynarka Blake'a Carringtona Kreatywne pomysły co zro...

Podsumowanie muzyczne 2018 (najczęściej słuchane przeze mnie płyty w minionym roku)

Tony Alen & Jeff Mills - Tomorrow comes the harvest Czy spotkanie afrobeatu z elektroniką spod znaku sceny Detroit może oznaczać schłodzenie tego pierwszego i podniesienie temperatury tej drugiej? Konfrontacja zaczyna się od dość mrocznego Locked and loaded , a dźwięki ze sceny, na której dochodzi do muzycznej synergii, ewoluują dość nieśpiesznie. Wszystko to za sprawą rytmiki, która rozgrywa się raczej w wolnym metrum, transowo, a poprzez jazzowo-funkowe struktury zachęci zwłaszcza miłośników nieco bardziej połamanych brzmień. Za całość odpowiedzialne są dwie, zasłużone dla wymienionych powyżej stylów muzycznych, postaci: Tony Allen (rocznik ’40) i Jeff Mills (rocznik ’63). Album zawiera zaledwie 4 utwory, które tak jak The night watcher z gościnnym udziałem Carla Hanckoka Ruxa na wokalu, pojawią się też w wersjach instrumentalnych, a także spreparowanych i nieco wydłużonych. Sons of Kemet - Your queen is a reptile Znany z wielu projektów muzycznych (Sun Ra ...