Jeszcze w trakcie seansu „Nad rzeką, której nie ma”
Andrzeja Barańskiego odniosłem się w pamięci do tego, co przeczytałem na temat
filmu „Wszystkie nieprzespane noce”. Postanowiłem wykorzystać to, że jestem na
świeżo z wrażeniami i jeszcze
tego samego dnia obejrzeć obraz Michała Marczaka (nowość w Showmax). Miałem
nieodparte wrażenie, że dokumentalizowany film Marczaka może być próbą
odpowiedzi na film z 1991 roku, tudzież w jakimś stopniu z nim korespondować, zestawiając
ze sobą starą i nową szkołę poetycką, minioną i współczesną wrażliwość etc. Pierwsze
wrażenia: oba filmy są próbą upoetyzowania pewnego fragmentu rzeczywistości
lokalnej (w obrazie sprzed lat - drobnomiasteczkowej, w nowym - wielkomiejskiej),
pokazania jej na
przestrzeni pewnego wycinka czasu (w filmie z 91 roku jest to kilka tygodni, w
filmie z 2016 roku - kilka miesięcy), ukazania relacji kumpelskich (tam
czterech przyjaciół, tu dwóch), damsko – męskich (i w starszym i nowym filmie
pojawia się temat miłości i jej oboczności) z imprezami w tle (w dziele Barańskiego
szkolne prywatki, odbywające się głównie na sali gimnastycznej, w nowszym
obrazie warszawskie kluby i imprezy w prywatnych mieszkaniach). Oba filmy różni
estetyka, język i miejsce akcji, ale trzon fabuły zdaje się być bardzo podobny.
Życie spędzane dość beztrosko, na lokalnych włóczęgach i popijawach, którym
towarzyszy snucie refleksji na temat otaczającej rzeczywistości i pewnych oczekiwań
z nią związanych. O ile w filmie Barańskiego jest to coś bardzo materialnego
jak pociąg, którym przyjadą dziewczyny z miasta, tak w „Nieprzespanych nocach”
jest on bliżej nieokreślony, bo dziewczyny już są na miejscu, tylko sensu wydaje
się brak. I to jedna z głównych różnic między tymi dwoma filmami. W starszym
filmie bohaterowie snują wyobrażenia na temat miejsc, które chcieliby zwiedzić (
jak np. Admirał, który przymierza się do podróży nad morze ) i związków, które
chcieliby przeżyć. Bohaterowie „Nocy...” natomiast nie mają żadnych problemów z
realnym spełnianiem zachcianek (warszawski duet zmienia nadwiślańską plażę na nadmorską
i jest to czymś oczywistym na mapie ich wędrówek). Dla stołecznej dwójki
bariera materialna nie istnieje, natomiast dla bohaterów „Nad rzeką, której nie
ma” stanowi przeszkodę praktycznie nie do przebycia. Na marginesie, w filmie
Marczaka nie do końca wiadomo, skąd się bierze taka swoboda finansowa
bohaterów. Niezależnie czy jej źródłem są bogaci rodzice, odłożone pieniądze
czy urlop w pracy, to jest ona imponująca - ponieważ akcja „Nocy...” rozgrywa
się na przestrzeni kilku miesięcy, podczas których nie dostajemy żadnych
wskazówek co do działalności zarobkowej bohaterów. Jedynymi ich aktywnościami
są nocne włóczęgi po mieście, imprezy oraz dzienna sjesta w pustych
mieszkaniach, leniwe zaciąganie się papierosami i luźna wymiana uwag o życiu i
związkach. Chociażby
z wyżej wymienionego powodu nie sądzę, by film Marczaka mógł rościć sobie
pretensje do bycia głosem pokolenia (a takie zakusy dostrzega w swojej recenzji
Michał Walkiewicz z Filmwebu). To moim zdaniem
próba
ukazania pewnego wycinka społeczeństwa, znajdującego się w podobnym momencie
życia, w którym zabawa i szukanie podniet, wyznaczają perspektywę spędzania
wolnego czasu. Zarazem po osiągnięciu celu, szybko następuje znudzenie, więc spełnienie
nie może być niczym więcej jak tylko mile trawioną chwilą, która zostawi poczucie
pustki i zawieszenia. Zatem nawet to słodkie życie ma swoje pęknięcia. A może
to pęknięcie bierze się wyłącznie z głowy jednego z głównych bohaterów?
W tym dosłownym nie przesypianiu nocy i oddawaniu
się słodkiemu nic nie robieniu, zdaje się być ukryte coś więcej, coś co zawiera
się w szukaniu i nie szukaniu zarazem, co mieści się między znudzeniem, a ciągłym
rozpalaniem się, chociażby na zimno, między brakiem oczekiwań i wyglądaniem ich
albo podpinaniem się pod nie, jeżeli zdarzy się taka okazja. Wszystkie te
czynniki razem zespolone mogłyby być kierunkowskazem, wiodącym do głosu
pokolenia. Pokolenia wprowadzonego w tryb wiecznego czuwania, z przygaszonym
ekranem, ale cały czas gotowego na zapraszające stuknięcie w szybkę (okna lub
telefonu). Przyznam się, że do tego wyimaginowanego obrazu generacji (zaszczepionego
w głowie przez film i odtwarzającego się jak piękna reklama podczas prozaicznie
toczonego życia) czuję się zaproszony wyłącznie w weekend. W tygodniu tylko,
gdy wypadnie mi okienko w pracy. Natomiast Krzysztof i Michał biorą w nim
udział 24 godziny na dobę. Nawet jeżeli podzielam odczucia bohaterów, to wrzucony
w 40 godzinny (lub dłuższy) format pracy, wyciszam je do piątku wieczór - kiedy
to wreszcie będę mógł dzielić czas wolny na równi z innymi, w tym z bohaterami
„Wszystkich nieprzespanych nocy”.
I tu rodzi się pytanie, czy pokolenie, które chciałoby
osiągnąć życie podobne do tego bohaterów „Nocy”, a nie może przez brak materialnej
stabilności i wolnego czasu, nie byłoby bardziej reprezentacyjne dla
współczesności? W swojej głowie skromnie odpowiadam twierdząco, bo impresja
Marczaka nie może być głosem całego pokolenia, tylko uprzywilejowanej jego części. Nawet
jeżeli przyjmiemy perspektywę głównych bohaterów i zapomnimy, że nie posiadamy
w zanadrzu tyle wolnego czasu, o materialnych środkach nie wspominając, to ciężar
opowieści o pokoleniu mógłby wziąć na siebie film, ukazujący napięcie między
obowiązkami, a przyjemnościami, między chęciami, a możliwościami, a nie obraz, ukazujący
ludzi sterylnie odciętych od materialnej niepewności. Bo nawet w
uprzywilejowanej Warszawie taki stan rzeczy nie jest codziennością. Z drugiej
strony głos tego wycinka rzeczywistości istnieje i nie jest głosem wyimaginowanym
i odrealnionym. Dzieciom z bogatych domów nie trudno znaleźć jego namiastkę
wydłużając przerwę między szkołą średnią a studiami, lub po nich, podczas
kilkumiesięcznego poszukiwania wymarzonej pracy. Ale i tu nie sposób nie wziąć
pod uwagę napięć związanych z oczekiwaniami bliskich i rodziny, niedogodnościami
natury materialnej: koniecznością wynajęcia
mieszkania,
zapewnienia sobie niezbędnych warunków do życia, o potrzebach wyższych nie
wspominając. Sądzę, że większa część pokolenia może ten stan bycia na wiecznym
melanżu, niekończących się spacerach po mieście i snuciu refleksji o życiu,
uprawiać jedynie w trybie zaocznym.
I jeszcze trochę o kobietach i relacjach damsko
męskich w obu filmach. Płeć piękna w filmie Barańskiego jest zdecydowanie mniej
przystępna. Dla studentek spotkanie z miejscowymi chłopcami to zazwyczaj
pretekst do wywyższenia się i popisania nabytą na studiach wiedzą, choć i takie
spotkanie może mieć romantyczny epizod (Admirał i brunetka). Dziewczyny, które łatwo
można zdobyć są w jakiś sposób zwichnięte, związane z marginesem społecznym
(pochodzą z dysfunkcyjnych rodzin), a takie jak Marta, krygując się przed
banalnością relacji (a może zawiedzionym oczekiwaniem), prowadzą emocjonalną
grę. Młode kobiety z „Wszystkich nieprzespanych nocy” wchodzą w relacje
damsko-męskie bez zbędnych gier – nie ma tu krygowania się, same tworzą miłosne
sytuacje. Chociaż te nie zawsze muszą zostać skonsumowane, co doskonale rozumie
każda ze stron. Mimo, że film Marczaka ukazuje większe przyzwolenie na bliskość,
to kończy się ona albo emocjonalnym krachem albo przeniesieniem uwagi na inną
osobę. W świecie post związków, a taki zdaje się opisywać film Marczaka, większość
osób ma w swoim statusie wpisane: „skomplikowany”. Inne jak przyjaciel głównego
bohatera – Michał, mają to za sobą i zdają się już tylko płynąć przez życie - znamienna
jest scena, w której nowo poznana przez niego na imprezie dziewczyna, dzwoni do
swojego chłopaka z pytaniem, czy może spędzić z Michałem noc. Z kolei dziewczyny
jak Eva na skomplikowanie relacji są skazane przez osoby, na które trafiają
(Krzysztof). Coś co było nieosiągalnym celem w filmie Barańskiego, flirt, gra o
miłość, u Marczewskiego zostaje dostarczone, a tym samym przestaje nim być. Część pojawiających się sytuacji seksualnych
zostaje zdekonstruowana (niezręczna wymiana słów jednego z bohaterów z
przypadkową dziewczyną skrywa pustkę intencji, którą chłopak niezręcznie
zagaduje, a rozpoczęty flirt wypala się równie szybko, jak się zaczął). Jeżeli
w nawiązaniu bliskiej relacji w „Nad rzeką, której nie ma” przeszkadzał brak
odpowiednich kandydatek, to w „Nieprzespanych nocach” one są, a brak bierze się
z wnętrza.
Być może to oczywiste, ale w trakcie seansu „Nocy...”
po raz kolejny dotarło do mnie, że posiadanie partnera spełniającego nawet największe
oczekiwania, przy jednoczesnym braku wewnętrznej równowagi, niekoniecznie
prowadzi do długotrwałego szczęścia. Krzysztof na umiejętność prawdziwego cieszenia
się związkiem będzie musiał poczekać. Końcowe sceny podpowiadają, że wyciągnie on
wnioski z relacji z Evą, i można sądzić, że w jego życiu nastąpił progres,
wyrażający się tym, że nie szuka jak wcześniej przypadkowych relacji, i zamiast
skupiać się wyłącznie na sobie, stara się, na swój dość specyficzny sposób,
dostrzegać innych ludzi (końcowe sceny kręcone w Parku Skaryszewskim). Niemniej
i to może być tylko przejściowym wcieleniem, chwilową zajawką, po której znów dojdzie
do głosu niezaspokojony ruch cząsteczek wrażeń. A może nieumiejętność
utrzymania relacji i rozedrganie emocjonalne są wynikiem depresji?
Jest coś wspólnego, co łączy głównych bohaterów obu
filmów (Admirała i Krzysztofa), cecha której nie widać na pierwszy rzut oka, a która
dochodzi do głosu, gdy coś nie idzie po ich myśli - ukryty, destrukcyjny
egoizm, który potrafi postawić na ostrzu noża nawet przyjaźń (Admirał wyśmiewa
wspierającego go Wodza, Krzysztof wchodzi w rolę moralisty odnosząc się do flirtu
Michała, mimo, że wcześniej związał się z jego byłą dziewczyna).
Podsumowując, odnoszę wrażenie, że ciekawszą,
szerzej zakrojoną wizję głosu pewnej wrażliwości proponuje film „Nad rzeką,
której nie ma”. Sceny wakacyjnego lenistwa przeplatają się z rodzinnymi,
lokalny kontekst zostaje mocniej zarysowany. Chciałbym tutaj docenić pracę kamery
u Marczaka, dzięki której stajemy się trzecią parą oczu i poprzez obiektyw uczestniczymy
w imprezowym szaleństwie we współczesnej Warszawie i jej zakamarkach. Niemniej
lepiej skonstruowany narracyjnie i treściwiej ukazujący głos teraźniejszości
wydaje się być młodszy o 25 lat film Barańskiego. Oba dzieła operują poetyckim językiem,
który nie tylko na moment, zastępuje mowę potoczną. Choć czasami brzmi to nieco
sztucznie, w gruncie rzeczy urozmaica pejzaż językowy polskich produkcji.
Komentarze
Prześlij komentarz