Przejdź do głównej zawartości

Podsumowanie muzyczne 2017 (najczęściej słuchane przeze mnie płyty w minionym roku)

King Gizzard & the Lizard Wizard - Sketches from Brunswick East

Sketches from Brunswick East to trzeci z pięciu albumów wydanych przez grupę King Gizzard& the Lizard Wizard w tym roku. Nie ukrywam, że wszystkie z nich podobają mi się niemalże w całości. Podobnie jak Oh sees grupa postanowiła nie wstrzymywać twórczego Élan vital i realizować swoje pomysły na gorąco, opierając się na, ale i nierzadko wychodząc poza, schematy rockowego grania. Na wyżej wymienionym albumie owo odejście udało się osiągnąć w sposób najpełniejszy, dzięki czemu otrzymujemy pastisz muzyki jazzowej, który został podszyty ironiczną lekkością, ciepłem improwizacji i szczyptą awangardy. Sketches nazwą nawiązuje do dzieła Davisa z 1960 roku, ale poza tym, że używa wspomnianej materii jazzu jako środka wyrazu, nie odnosi się do tematów zawartych na starszym wydawnictwie. Nie ma tu nabożeństwa i podwyższonego stanu skupienia, w zamian za to otrzymujemy niebanalne harmonie w wersji smooth, echa muzyki filmowej, niekiedy festynowej, które zostały poddane psychodelicznej obróbce, a wszystko to przywodzi na myśl angielską scenę Canterbury. 

Ulver - The assassination of Julius Caesar 

Po Perdition City, albumie, do którego nierzadko zdarza mi się wracać, a ocenionego przez portal Pitchfork na 2,6/10 punktów, miałem nadzieję na jeszcze bardziej karkołomne projekty w przyszłości. Dwie następne płyty, choć przez niektórych uznane za dojrzałe eksperymentowanie, mi osobiście podobały się dużo mniej. O ile w jakiejś mierze doceniałem na nich to senne kołysanie, przełamywane gdzieniegdzie dysonującym instrumentarium, tak kolejne płyty powodowały u mnie wyłącznie wstydliwe zaczerwienienie policzków i skutkowały zmniejszaniem głośności. The assassination of Julius Caesar to płyta, która niemalże w całości odczarowała muzykę Ulver w mojej głowie i po wspomnianym Perdition City jest najczęściej słuchanym przeze mnie ich albumem. Zerwanie z mszalnymi orkiestracjami i eksperymentowaniem na obrzeżach symfoniki okazało się celnym posunięciem. Rozluźnienie formy kompozycji przeniosło środek ciężkości z namszczonej awangardy w kierunku popu i elekctro. I choć zdarzają się momenty nieco rzewniejsze (Angelus Novus, Transverberation, 1969), to ciekawe rozwiązania przeważają. Płyta, którą nie tylko moim zdaniem, powinni usłyszeć muzycy Depeche Mode przed wydaniem Spirit i kilku wcześniejszych pozycji. 

Ibeyi - Ash

Po potencjale jaki emanuje z płyty Ash nie trudno uwierzyć, że duet o francusko-kubańskich korzeniach, mimo wieku, ma na koncie już 2 albumy i jedną płytę EP. Moja prywatna kameralna muzyka świata, wykonana przy użyciu minimalistycznego instrumentarium, zagrana w nieśpiesznym tempie, o której sile decyduje zdwojona kobieca wrażliwość i najczystsze emocje. Soul z delikatnym eksperymentalnym zacięciem doprawiony szczyptą elektroniki, z miejscem na jazzowe inklinacje - na tym tle ciekawie wypada współpraca z Kamasi Washingtonem w utworze Deathless - wzięty w ryzy saksofon ogranicza się do lakonicznych fraz, pozwalając wybrzmieć chórom z tajemniczym tekstem. Z kolei miniatura No Man Is Big Enough for My Arms z jednej strony jest hołdem dla wszystkich kobiet, które utorowały drogę swoim następczyniom, a zarazem gestem empatii wobec tych, które nie mogą z tych doświadczeń w pełni korzystać. Album, który nawet po wyłączeniu, szemrze w najdalszych zakamarkach głowy.

Antibalas - Where the gods are in peace

Imponująca jest lista muzyków, jaka przewinęła się przez szeregi tej grupy na przestrzeni lat. Mimo licznego składu i przetasowań personalnych dźwięki tworzone przez muzyków Antibalas są klarowne i nie ma w nich miejsca na niepotrzebny przepych. Bieżąca propozycja, tak jak i poprzednie, oferuje spektrum muzyczne od afrobeatu przez funk i jazz, i zawiera się w 5 kompozycjach. Zawarty na płycie materiał to energetyzujący mariaż muzyki tanecznej, w której hipnotyczne partie instrumentów dętych wybrzmiewają na tle kong, całej masy przeszkadzajek i instrumentów perkusyjnych. Gdy muzyczna temperatura osiągnie szczyt, improwizowane partie umiejętnie wyprowadzają słuchacza z gorączki, tak jak ma to miejsce w przypadku trzyczęściowego utworu Tombstown. Aż trudno uwierzyć, że muzycy Antibalas mają amerykański rodowód (Brooklyn), a nie afrykański, z którego w głównej mierze czerpią swe inspiracje.

Mirt & Ter - Bacchus where are you?

Po solowych dokonaniach Mirta i Ter wydanych kilka lat temu, wiedziałem, że materiał po połączeniu sił będzie co najmniej interesujący. Propozycje obojga śledzę od dłuższego czasu (Brasil and Gallowbrothers band, One inch of shadow) i nie ukrywam, że bardzo cenię sobie kameralne podejście do szeroko rozumianej muzyki elektronicznej, w której do głosu dochodzą nagrania terenowe i nierzadko żywe instrumenty. Ponadto w przypadku twórczości Mirta i Ter ambientowy (albo postambientowy) rdzeń ma analogowy rodowód, który pozostawia ciepły ślad na kompozycjach. Płyta Bacchus where are you? składa się z 5 utworów, z których każdy stanowi zamkniętą całość. Od otwierającego album Morphing, w którym wielkie elektronowe serce milknie mimo, że cały czas jest podłączone do pulsu (od jakiegoś czasu rytm zaczął odgrywać w twórczości dwójki większą rolę), poprzez podbijany galopującym tętnem, niemalże plemienny Bacchus Theme, natrętnie świszczący sampel z Wooden objects aż do niepokojącego Holographic, wydawnictwo ukazuje różne oblicza muzyki elektroniczno-eksperymentalnej. Warto dodać, że tak jak w przypadku poprzednich wydawnictw, Mirt zadbał o warstwę graficzną płyty.

Morbid Angel - Kingdoms disdained

Kingdoms disdained ma w sobie sporo świeżego podejścia, nie stawia na oczywistą chwytliwość, chociaż korzysta ze znanych z poprzednich albumów środków wyrazu. Album zawiera sporo nośnych fragmentów, które nie zawsze są grane na szpicy i po ekspozycji wycofują się na dalszy plan. Jeden z moich ulubionych utworów D.E.A.D mógłby się znaleźć w repertuarze Portal, które kiedyś było porównywane z MA, ale przenosi słuchacza w rejony niedostępne dla Australijczyków. Mam wrażenie, że partii gitary solowej Treya jest trochę mniej, chociaż jak zwykle każda solówka pozostaje niezmiennie chłodna i precyzyjnie wkomponowana w całość. Na plus wyszło odświeżenie składu, Scott Fuller za bębnami jest nie tylko etatowym wytwórcą rytmu, ale wnosi pomysłowość i nową energię (których na 3 ostatnich płytach, przy całym szacunku dla Peta Sandovala brakowało). Szkoda tylko, że wolne utwory na płycie (m. in. Garden of disdain, Paradigms warped, Declaring New Law (Secret Hell), The Pillars crumbling) nie osiągają kompozycyjnych wyżyn Where the slime live, chociaż ostatni z nich ma odpowiedni ciężar i niemalże bluesową zmianę klimatu. Tak czy inaczej jest o niebo/piekło lepiej niż w przypadku dwóch ostatnich studyjnych albumów.

Pablopavo i ludziki - Ladinola

Chodzę i pytam o polski hip-hop, który mógłbym cytować i zanurzać się w jego estetyczno-lingwistycznych rozkminkach, a z muzycznego horyzontu, pulsującego coraz częściej wibrującym trapem, wyłaniają się krótkie dystanse, wydawanie stów, weekndowe lub ograne damsko-męskie tematy. Dlatego po raz kolejny sięgam nie po skrecze, bity i rymy a żywe instrumenty i narracyjną poezję śpiewaną. Do domu znów będą mnie odprowadzały utwory Ludzików, gdy wyekwipowany w próżnię rozejrzę się za nocnym sklepem, ponieważ na Messengerze poznikają zielone światełka znajomych. Ladinola kontynuuje linię wyznaczoną od samego początku istnienia zespołu, z dużym szacunkiem do tego, czym powinna być piosenka - niebanalna, nie za długa ale i nie za krótka zamknięta całość, czasem podnosząca na duchu, innym razem bawiąca na smutno, a niekiedy od początku do końca napełniona nostalgią i goryczą. Słucham, uśmiecham się i polemizuję w myślach z tekstami Pablopavo. I po raz kolejny odtwarzam płytę, przestawiając w głowie kolejność ulubionych utworów.

Krem - Miłość na umowę zlecenie

Hi-nrg dance - zgadza się, new wave i synth pop - a jakże! Za teksty i kompozycję odpowiedzialna jest wokalistka i klawiszystka Wiktoria Królikowska. Poza tym w warstwę muzyczną swój wkład wnieśli: Jasiek Łukomski (gitara basowa, gitara), Wojtek Michalec (bas), Andrzej Puczyński (elektronika, beaty, gitara), Michał Kułak (syntezatory, beaty), Michał Kirmuć (beaty). W porównaniu z płytą Zootoca Vivipara (maj, 2015 rok) udało się uchwycić to, co najlepsze w występach Kremu na żywo, większą drapieżność wokalną i mocniejszą pracę sekcji rytmicznej, mimo, że w niektórych utworach zespół korzysta wyłącznie z beat maszyny. Warstwa liryczna i sposób ekspresji wokalnej w Czerwieni mat, mogłyby wprawić w zakłopotanie mizoginistyczną część odbiorców, ale to właśnie kobieca śmiałość idąca w parze z potencjałem lirycznym jest niezaprzeczalnym atutem tego wydawnictwa. Disco rewidujące współczesne relacje (Miłość na umowę zlecenie), ze śmiałym podejściem do erotyki (Czerwień mat, Podłoga), z namacalną dozą szydery (Kapusta). Poza wspomnianymi do najlepszych, moim zdaniem, utworów należą Kontakty, Pogoda, a także cover grupy Exodus (Praktyczny kolor), śpiewany specjalnie przerysowanym, cukierkowym głosem.

Yellow Days - Harmless Melodies (EP)

Zniekształcone brzmienia, ciepły sentymentalizm oraz bardzo dojrzała warstwa emocjonalna współgra z bluesowymi gitarami i niebanalnie aranżowanym rytmem. Archy Marshall ma w osobie George ‘a van der Broeka sporego konkurenta, który tak jak on, dysponuje olbrzymim potencjałem wokalnym i wyobraźnią muzyczną. To co ich odróżnia, to fakt, że muzyk Yellow Days stanowi samodzielną instytucję, a utwory przez niego napisane są nieco prostsze w formie, co nie oznacza, że słucha się ich z mniejszym zaangażowaniem. Harmless Melodies mimo, że są muzycznym debiutem, każą spojrzeć na ich twórcę jako na więcej niż obiecującego artystę. Płyta ujmuje ducha pierwszych miłosnych uniesień i rozczarowań, starając się z tych drugich wychodzić obronną ręką – posługując się monologiem przywołanym we wstępie do tego mini albumu, to umiejętność, którą potrafią osiągnąć osoby o pogodnym i zrelaksowanym umyśle. A ten, poza tym, ceni sobie intymną atmosferę pękniętych melodii i niekrzykliwą, ale donośną samotność wyrażoną w soulowych wersach.

Oxbow - Thin Black Duke

Nieczęsto zdarza się słyszeć w muzyce z pogranicza eksperymentalnego rocka i awangardy coś tak enigmatycznego, co ociera się o jakiś głębszy porządek rzeczy, tworzy jakiś odrębny plan muzyczny. W przypadku Oxbow zostało to osiągnięte przez zderzenie muzyki gitarowej i klasycznych orkiestracji. Rozwijając: muzyka kwartetu weszła w wyważony mariaż z instrumentami dętymi (oktet) i podwójnym kwartetem smyczkowym, które w połączeniu z brzmieniem klawiszy dały zaskakujący efekt. Należy przy tym zauważyć, że orkiestrowe detale nigdy nie dominują nad kompozycjami. Ich udział zostaje zasygnalizowany w otwierającym i genialnym Cold & Well-Lit Place, a później stopniowo, w mniejszym lub większym stopniu, zżywa się z aranżacjami. Na ich tle, równie nieprzewidywalnie co muzyka, wybrzmiewa nawiedzony, obsesyjno-melancholijny wokal Eugene ’a S. Robinsona, z tekstami, które otwierają kolejne pola do przemyśleń.



Wyróżnienia:

J. Bernardt - Running days
The Heliocentrics - World of masks
King Gizzard & the Lizard Wizard - Gumboot soup
Variete - Nie wiem
The Souljazz Orchestra - Under burning skies
Oh sees – Orc
Ty Segall - Ty Segall 
King Krule - The Ooz
Baba Zula - XX
Idles - Brutalism
Angel 9 - Disappeared behind the sun
Dwa Sławy - Dandys flow
Karwel – T.L.N.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Melodramatem w blockbustera – Matrix wersja 4.1

Thomas Anderson jest uznanym twórcą gier komputerowych. Sławę w świecie cyfrowej rozrywki zawdzięcza trzyczęściowej serii gier RPG o nazwie Matrix. Przyjęło się, że bezpośrednią inspiracją do ich stworzenia było anime Ghost in the Shell, twórczość pisarska K. Dicka i Gibsona oraz platoński motyw idei i cieni. Niewiele osób jednak wie, że to narracja stworzona na potrzeby medialne. Prawdziwy wpływ na wykreowany w grze świat, w którym ludzkość stała się źródłem energii dla rządzących światem maszyn, miało spotkanie w warsztacie motocyklowym na obrzeżach Nowego Jorku. Pewnego jesiennego popołudnia Anderson udał się do niego w celu naprawy elektrycznej hulajnogi. Zachwycił się w nim zjawiskową ubraną w czarny doskonale opinający sylwetkę kombinezon damą. A także jej czarnymi przylegającymi do głowy niczym uniform krótko przystrzyżonymi włosami. Sposób, w jaki wjechała przez drzwi warsztatu, zarzucając tylnym kołem wyścigowego motoru, by z gracją, ale i odrobiną nonszalancji zsiąść z niego

Fair trade vs branża mody

  Ubraniowe DIY Przeglądając ostatnio facebookową ścianę, trafiłem na rolkę, w której szczupła modelka w doskonale przylegającej do ciała, beżowej spódnicy, wsuwa pod nią – jeden po drugim – trzy małe zwężające się ku środkowi pierścienie, a na powstałe na zewnątrz wypukłości nakłada gumkę lub sznurek. W ten sposób prosta kreacja zyskuje ciekawą aplikację w postaci upiększających spódnicę wypustek. Być może w takim stroju ciężko byłoby zaszaleć, ale zapozować do zdjęcia lub wyjść do restauracji już tak. Filmiki, na których stylistki lub blogerki modowe dzielą się podobnymi pomysłami, jest wiele. Co ciekawe odbierają je również osoby, któ re nie mają zdolności krawieckich, lub boją się konfrontacji z maszyną do szycia. Jeżeli brakuje nam pomysłów, wystarczy w wyszukiwarkę wpisać kilka fraz kluczowych. Po zdaniu „jak kreatywnie przerobić ubranie” pojawią się nam propozycje takie jak: świetny pomysł, jak przemienić męską koszulę w wyjątkową bluzkę, jak dokonać metamorfozy swetra, jak

arcturus - sham mirrors

ci, którzy liczyli na kontynuacje karnawałowego szaleństwa niech wiedzą, że cyrk zwinął swe powoje. nie ma karłów i kramów o zapachu kadzidła i pieczonego mięsa, nie ma też cyrkowców i połykaczy ognia. od akrobacji na linie bliżej było artystom do gwiazd niż zebranej na ziemi gawiedzi. nic dziwnego zatem, że ich wzrok utkwił na tajemnicy nieba. chyba wtedy właśnie muzycy na nowo odkryli gwiazdę w konstelacji wolarza. owe ciało niebieskie, kryjąc w sobie odpowiedzi na pytania o czas, absolut i bezkres, iluminuje intensywną, choć niespełna 43-minutową kaskadą gitarowo-klawiszowych emisji zbliżających się do tajemnic kosmosu. forma utworów, jak już sobie powiedzieliśmy, snuje się gdzieś w korytarzach nieba, a sposób aranżacji materii lśnienia przywodzi na myśl kompozycje progresywno-rockowe lat 70-tych. „arcturus” nadaje jednak swym utworom cięższy wydźwięk, posiłkując się przy tym audionowinkami ze świata brzmień ekstremalnych, ale nie tylko… bo sam proces zatopienia partytur we wsze