Przejdź do głównej zawartości

O pewnej roli Amy Adams

Mam świadomość, że popis aktorski w American Hustle, to nie tylko występ Amy Adams, ale także pozostałej plejady gwiazd, by wymienić tylko Christiana Bale’a, Bradleya Coopera czy Jennifer Lawrence. Niemniej to Adams jako Sydney przykuwa moją uwagę równie mocno, co spojrzenie Irvinga Rosenfielda, drugiego głównego bohatera filmu. Brązowe włosy schowane w płaszczu z futra, ukrywają pewną siebie, ale miłą twarz o niebieskich oczach. Jej nadgarstek zdobi bransoletka z podobizną Duka Ellingtona. Czy można nie zwrócić uwagi na zjawiskową piękność, która słucha jazzu i potrafi o tym przejmująco opowiedzieć w kilku lakonicznych zdaniach? W dodatku, gdy oboje, Sydney i Irving, odkrywają przed sobą, że muzyka pianisty towarzyszyła im w trudnych chwilach, przez moment daje się zauważyć ten ledwo uchwytny, trzymany na wodzy zachwyt, typowy dla osób, które odkrywają bratnią duszę. Jest tu scena, w której oboje udają się do pokoju, żeby uwaga: nie oddawać się cielesnym uciechom, a wspólnemu słuchaniu Live at Newport. Jeżeli ktoś do tej pory nie zachwycił się urokiem Amy Adams, to w tym momencie otrzyma drugą szansę - czar, zaciekawienie i przychylność oraz komentarz w głowie, jakim Sydney obdarza brzuchatego, pewnego siebie naciągacza w tupeciku, jest rozczulająca. Od tego momentu obraz o przypadkowym spotkaniu na imprezie w New Jersey, gdzieś pod koniec szalonych lat siedemdziesiątych, stanie się historią nietuzinkowego romansu, w którym zasygnalizowany na początku filmu wątek kryminalny, wystawi uczucie bohaterów na próbę. 

W parze z urokiem Sydney idzie inteligencja, a wraz z nią piękne suknie, głębokie dekolty i zwieszone z biurka ich wspólnego gabinetu zmysłowe, długie nogi. To one są wabikiem, który przyciąga zdesperowanych mężczyzn bez zdolności kredytowej, aby po zapłaceniu niemałych sum, mogli zaciągnąć pożyczkę, której nigdy nie otrzymają. Ona jest przynętą, on ma wzbudzać zaufanie. Dzięki w ten sposób zdobytym pieniądzom para może żyć pełną piersią i nieskrępowanie cieszyć się sobą. Chemię między nimi widać chociażby w scenie, w której po podpisaniu kolejnej umowy nie mogą się powstrzymać i całują się na oczach zdezorientowanego klienta.

Jeżeli na niektórych widzach Amy Adams robiła do tej pory wrażenie jedynie piękną buzią czy strojami, to jej potencjał aktorski powinien zostać doceniony, gdy sytuacja bohaterów odwróci się o sto osiemdziesiąt stopni. Po pierwsze na trop ich działalności wpadnie FBI, a po drugie Sydney dowie się, że Irving ma żonę i dziecko. Dodatkowo obciążający ich dowód, czyli przyjęcie czeku na pięć tysięcy dolarów, zostaje w jej rękach i to właśnie ona trafia do aresztu. Znika wesołość i miłosne westchnienia, a w ich miejscu pojawiają się strach i zdezorientowanie, które podsyca prowadzący śledztwo agent Richie Dimaso. Od tego momentu aktorka tworzy już portret nieco bardziej złożony. Robi to po mistrzowsku, jest odpowiednio powściągliwa, gra półtonami, potrafi pokazać, że jej bohaterka ukrywa emocje. Coraz trudniej odgadnąć prawdziwe pobudki jej działań. Frenetyczną do tej pory grę, wypiera wielowymiarowe i pełne niedopowiedzeń aktorstwo. Nie możemy być pewni, czy trzyma się omówionej z partnerem roli, czy działa pod wpływem agenta FBI. Jedną z lepszych scen w jej wykonaniu jest ta, w której przyznaje się Dimaso do nieprawdziwości swojej tożsamości. Czy chce się uwolnić od ciężaru kłamstwa, czy to kolejny poziom misternie realizowanego planu? Czy jest szczera bezinteresownie, czy może planuje kolejny podstęp? Z kolei w jednej ze scen rozmowy kochanków, już po rzekomym rozstaniu, Irving słyszy, że jeżeli nie potrafi odnaleźć się w roli porzuconego kochanka, a tym samym być dla niej wszystkim, stanie się dla niej nikim. Adams gra tak, że trudno nie wierzyć w wypowiadane przez nią słowa. Ale Irving ma powody, by wątpić, bo sam nie był do końca szczery. A jeżeli on nie jest pewien jej szczerości, to tym bardziej ja, jako widz. Na szczęście jednak znam zakończenie filmu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Melodramatem w blockbustera – Matrix wersja 4.1

Thomas Anderson jest uznanym twórcą gier komputerowych. Sławę w świecie cyfrowej rozrywki zawdzięcza trzyczęściowej serii gier RPG o nazwie Matrix. Przyjęło się, że bezpośrednią inspiracją do ich stworzenia było anime Ghost in the Shell, twórczość pisarska K. Dicka i Gibsona oraz platoński motyw idei i cieni. Niewiele osób jednak wie, że to narracja stworzona na potrzeby medialne. Prawdziwy wpływ na wykreowany w grze świat, w którym ludzkość stała się źródłem energii dla rządzących światem maszyn, miało spotkanie w warsztacie motocyklowym na obrzeżach Nowego Jorku. Pewnego jesiennego popołudnia Anderson udał się do niego w celu naprawy elektrycznej hulajnogi. Zachwycił się w nim zjawiskową ubraną w czarny doskonale opinający sylwetkę kombinezon damą. A także jej czarnymi przylegającymi do głowy niczym uniform krótko przystrzyżonymi włosami. Sposób, w jaki wjechała przez drzwi warsztatu, zarzucając tylnym kołem wyścigowego motoru, by z gracją, ale i odrobiną nonszalancji zsiąść z niego

Fair trade vs branża mody

  Ubraniowe DIY Przeglądając ostatnio facebookową ścianę, trafiłem na rolkę, w której szczupła modelka w doskonale przylegającej do ciała, beżowej spódnicy, wsuwa pod nią – jeden po drugim – trzy małe zwężające się ku środkowi pierścienie, a na powstałe na zewnątrz wypukłości nakłada gumkę lub sznurek. W ten sposób prosta kreacja zyskuje ciekawą aplikację w postaci upiększających spódnicę wypustek. Być może w takim stroju ciężko byłoby zaszaleć, ale zapozować do zdjęcia lub wyjść do restauracji już tak. Filmiki, na których stylistki lub blogerki modowe dzielą się podobnymi pomysłami, jest wiele. Co ciekawe odbierają je również osoby, któ re nie mają zdolności krawieckich, lub boją się konfrontacji z maszyną do szycia. Jeżeli brakuje nam pomysłów, wystarczy w wyszukiwarkę wpisać kilka fraz kluczowych. Po zdaniu „jak kreatywnie przerobić ubranie” pojawią się nam propozycje takie jak: świetny pomysł, jak przemienić męską koszulę w wyjątkową bluzkę, jak dokonać metamorfozy swetra, jak

arcturus - sham mirrors

ci, którzy liczyli na kontynuacje karnawałowego szaleństwa niech wiedzą, że cyrk zwinął swe powoje. nie ma karłów i kramów o zapachu kadzidła i pieczonego mięsa, nie ma też cyrkowców i połykaczy ognia. od akrobacji na linie bliżej było artystom do gwiazd niż zebranej na ziemi gawiedzi. nic dziwnego zatem, że ich wzrok utkwił na tajemnicy nieba. chyba wtedy właśnie muzycy na nowo odkryli gwiazdę w konstelacji wolarza. owe ciało niebieskie, kryjąc w sobie odpowiedzi na pytania o czas, absolut i bezkres, iluminuje intensywną, choć niespełna 43-minutową kaskadą gitarowo-klawiszowych emisji zbliżających się do tajemnic kosmosu. forma utworów, jak już sobie powiedzieliśmy, snuje się gdzieś w korytarzach nieba, a sposób aranżacji materii lśnienia przywodzi na myśl kompozycje progresywno-rockowe lat 70-tych. „arcturus” nadaje jednak swym utworom cięższy wydźwięk, posiłkując się przy tym audionowinkami ze świata brzmień ekstremalnych, ale nie tylko… bo sam proces zatopienia partytur we wsze