Przejdź do głównej zawartości

Podsumowanie muzyczne 2018 (najczęściej słuchane przeze mnie płyty w minionym roku)

Tony Alen & Jeff Mills - Tomorrow comes the harvest

Czy spotkanie afrobeatu z elektroniką spod znaku sceny Detroit może oznaczać schłodzenie tego pierwszego i podniesienie temperatury tej drugiej? Konfrontacja zaczyna się od dość mrocznego Locked and loaded, a dźwięki ze sceny, na której dochodzi do muzycznej synergii, ewoluują dość nieśpiesznie. Wszystko to za sprawą rytmiki, która rozgrywa się raczej w wolnym metrum, transowo, a poprzez jazzowo-funkowe struktury zachęci zwłaszcza miłośników nieco bardziej połamanych brzmień. Za całość odpowiedzialne są dwie, zasłużone dla wymienionych powyżej stylów muzycznych, postaci: Tony Allen (rocznik ’40) i Jeff Mills (rocznik ’63). Album zawiera zaledwie 4 utwory, które tak jak The night watcher z gościnnym udziałem Carla Hanckoka Ruxa na wokalu, pojawią się też w wersjach instrumentalnych, a także spreparowanych i nieco wydłużonych.

Sons of Kemet - Your queen is a reptile

Znany z wielu projektów muzycznych (Sun Ra Arkestra, Heliocentrics, The commet is comming) Shabaka Hutchings jest w całości odpowiedzialny za kompozycje i grę na saksofonie na powyższym albumie. Dość niecodzienne jest to, że sekcja basu grana jest na tubie, co sprawia, że w afrykańskich brzmieniach można odnaleźć echo bałkańskiego folku. Mimo dość żywiołowych temp, nie sposób wyzbyć się wrażenia, że nad kompozycjami unosi się duch melancholii i zadumy, co odczytuję jako hołd złożony wpływowym, ciemnoskórym kobietom, których nazwiska pojawiają się w tytułach każdej z kompozycji. Ci którzy pamiętają Space Carnival z albumu Channel the Spirits grupy The commet is comming znajdą go w nieco zmienionej formie w ostatnim na płycie utworze The Queen is Doreen Laurence.

A.A.L. (Against All Logic) - 2012-2017

Taneczna retro elektronika, powstała na uboczu solowych dokonań Nickolasa Jaara, przynosi powiew optymistycznej energii i zabawowy potencjał na kolejną nieprzespaną noc. I choć pierwsze takty poszczególnych utworów zdaje się pokrywać delikatny kurz klubowych zabaw z minionych epok, to miarowe dudnienie basu, podbite wielowarstwowym bitem, otrzepuje jego złogi. Na uwagę zasługuje tu każdy utwór, wybrzmiewający w nieco innej stylistyce i stanowiący zamkniętą całość. Umiejętnie budowany nastrój idący pod rękę z odpowiednio rozplanowanymi niuansami rytmicznymi sprawia, że po zakończeniu, chce się włączyć album jeszcze raz. Tylko otwierający płytę utwór This old house is all i have może być lekko mylący - poza housem, na płycie znajdzie się dużo miejsca na disco, funk, minimal, rave...

Ten typ Mes - Rapersampler

Mój kłopot z Mesem zawsze dotyczył dwóch kwestii. Po pierwsze prób śpiewu. Po drugie tego, że wizerunek elegancko ubranego (nie tylko jak na rapera) gościa nie współgrał mi z proponowaną w tekstach szelmowską osobowością. Problem snobizmu zostawiam z boku, bo przeważnie nie interesuje mnie życie kuluarowe artystów. Na Rapersampler obie rzeczy zagrały mi na tyle, że wiedziony autorskimi opowieściami, ciekawymi aranżacjami i gościnnym udziałem kilkorga artystów (m. in. Justyny Święs na koniec utworu Odporność), postanowiłem przesłuchać płytę w całości. Na jednym razie oczywiście się nie skończyło i wsiąknąłem w nią całkowicie. Smaczku dodaje fakt, że sample i bity są również autorstwa Mesa. Jestem pewien, że Kayah po przesłuchaniu Krzyczał na synka, wspólnie ze swoimi agentami, obmyśla strategię, jak załapać się na gościnny występ na kolejnej płycie.

Auntie Flo - Radio highlife

Ukrywający się pod pseudonimem Auntie Flo Goańczyk Brian d'Souza, w niepozbawiony uroku sposób łączy klubowe rytmy z elegancko brzmiącymi odmianami Word Music. Nie jest więc zaskoczeniem, gdy wyraźny puls samplera wesprą rozbudowane gamy cong, marakasów i cała masa innych instrumentów perkusyjnych. Na rozplanowane bez niepotrzebnego natłoku warstwy melodyczne złożą się ponadto trąbki, organy, wibrafony, gitary i klawisze. Muzyka latynoamerykańska i afrykańska, otrzymuje tu intrygujące elektroniczne wsparcie w postaci dancehallowych brzmień i lekkości chillwave. Czy można pogodzić odległe od siebie brzmienia Four tet, Feli Kutiego, czy chicagowskiego housu? Radio highlife dowodzi, że tak, tylko szkoda, że poszczególne audycje z różnych zakątków i porządków muzycznych nie trwają nieco dłużej.

Syny - Sen

To chyba najbardziej przystępny tekstowo album Piernikowskiego. Nie oznacza to, że poetycko zmierza w kierunku banału. Wręcz przeciwnie, ja liryczne jest po prostu bardziej responsywne w relacji z odbiorcą. Ponadto, w przypadku tego wydawnictwa, po raz pierwszy udało mi się zapomnieć o zbieżności mikrofonowego emploi Piernikowskiego z deklamacjami Wojciecha Bąkowskiego. Podkłady i bity 1988 zasługują na oddzielną pochwałę - są przemyślane począwszy od przejść między utworami, poprzez intra, wyciszenia i zmiany temp, aż po kody. Do tego posępny i brudny klimat wciąż jest znakiem rozpoznawczym projektu. Ladies & gentlemen we are dealing with prime shit quality.

Angélique Kidjo - Remain in light

Płytę Remain in light Talking Heads poznałem dosyć późno, więc nie mam wyrobionego względem niej nabożnego stosunku, jaki towarzyszy jej od momentu powstania. Dlatego też projekt Angeulique Kidjo przyjąłem bez określonych oczekiwań i z otwartymi uszami, które w tym przypadku stały się odbiornikiem afrykańskiej duszy. W moim odczuciu jest to udana implementacja amerykańskiego, popowego szaleństwa w jeszcze bardziej szalone i cieplejsze rejony świata. Z bardzo udaną podmianą zawiadującego muzycznym ruchem neurotycznego Davida Byrna na benińską wokalistkę. Dzięki aranżacjom Jeffa Baskera album nie tylko doskonale odnajduje się w stylistyce afrobeatowej, ale brzmi jakby to one były pierwowzorem, którym zainspirowało się Talking head. Odbiór ten potęgują wszelkiej maści zaśpiewy napisane w benińskim języku.

Gus gus - Lies is more flexible

W pomniejszonym składzie i ustalonej kilka lat temu muzycznej konwencji grupa ukazuje jeszcze delikatniejsze i chwytliwsze oblicze. W przypadku soul techno, będącego autodefinicją islandzkiego projektu, jest to chyba naturalną konsekwencją obranego stylu. Niemniej jako fanowi Polyesterday i Time is normal, sporo czasu zajęło mi przekonanie się do tej estetyki. Dopiero płyta Lies... pogodziła mnie z nią w całości od pierwszego do ostatniego utworu. Płynność dźwiękowych fraz Birgira Þórarinssona, mimo prostoty, utrzymuje się z daleka od banalnych rozwiązań (może jest ich trochę w Lifetime i No manual, ale bez przesady). Wystarczy je przeczekać, aby basowe intro z tytułowego utworu, zrekompensowało rzewne przystanki. Pomimo zwiewności, klimat dyskoteki z duszą nie pozostaje do końca lekki. Co tylko mnie przekonuje, że Gus Gus nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa.

Midlife - Phase

Rzecz łagodna, lekka i przyjemna. Ale o to też czasem w muzyce chodzi. Space rock zainteresowany w równym stopniu zjawiskami ziemskimi co kosmosem. Co daje się zauważyć przy przejściu od otwierającego Magnificient moon do Zwango Zop, gdzie muzyka ląduje z okolic gwiazd w kierunku parkietu, dosłownie, gdyż wyczuwalne stają się: dyskotekowy puls i funkowa gitara. Zresztą cały koncept Phase zdaje się być zbudowany w oparciu o bardzo wyważony, sinusoidalny model. Łagodny jak fala na cichym oceanie. I prosty jak dogranie partii instrumentów do ścieżek napisanych na analogowy syntezator. Ale nie sposób odebrać tej delikatnej psychodeli i kraut rockowemu szybowaniu (nie)codziennego uroku wyrażonego przez skromne instrumentarium. A zdarzają się również momenty, które brzmią tak, jakby Talking heads i Arkade fire sięgnęło w swojej twórczości po bardziej eteryczne rejony.

Wczasy - zawody

Jak się bawić, to się bawić, to tak jakby… na chłodno, bo choć dzisiaj wszyscy jeszcze tańczą i śpiewają, to jutro to się skończy. Brzmi znajomo? A ile razy zdawało ci się, że jesteś fajniejszy niż Prince i Bowie, bo też tworzysz muzykę, i masz tę wątłą przewagę, że jeszcze żyjesz? Jeżeli masz podobne skojarzenia, a do tego uprawiasz sport (nawet jeżeli tylko w wyobraźni), to jesteś już blisko zimnego dobra, jakim dzieli się duet z Poznania. Wyobraź sobie, że Chudy i Buzz Astral z Toy story zakładają nowofalowy projekt muzyczny, tworząc muzykę dla dzieci z przekazem dla dorosłych. Jeżeli przeżywacie dychotomię w stylu: „Dla ciebie mógłbym być, ale trochę mi się nie chce”, a z drugiej strony: Jest mi z Tobą dobrze! Jest mi z Tobą najlepiej! Choć tak bardzo cenię samotność, to wybrałem Ciebie!" - to macie swoich przewodników po świecie huśtawek nastrojów i smutnego disco.

Tropical fuck storm - Laughing death in meatspace

Zawsze imponowało mi, że tekstom w stylu: „Your politics ain’t nothing but a fond fuck you” zamiast power chordów towarzyszą wyrafinowane gitarowe zagrywki. Na albumie roi się od gęsto witych strunowych struktur, poprzetykanych gdzieniegdzie psychodelicznymi klawiszami i basowymi kontrapunktami. Odbioru nie zakłócają nakładane na nie męsko-damskie wokale. Mimo gitarowej zawiłości muzyka niesie ze sobą spory piosenkowy potencjał (The future of history), a każdy utwór stanowi odrębny manifest, będący komentarzem do bieżących wydarzeń. Album, który stawiam na równi z zeszłorocznym Thin black duke grupy Oxbow. (Nie ukrywam, że zazdroszczę Garethowi Liddiardowi absolutnie genialnych kobiecych osobowości, które oprócz niego tworzą zespół.)

Rp boo - I’ll tell you what!

Chyba najbardziej hermetyczny projekt w tym zestawieniu. Długo zastanawiałem się, czy to miejsce nie powinno przypaść Yvesowi Tumorowi. Padło na DJ z Chicago, głównie dlatego, że Safe in the hands of love, pojawi się w niejednym podsumowaniu muzycznym (zresztą słusznie). Natomiast ja wolałbym zarekomendować I’ll tell you what! ze względu na sporą ambicję i odrębność tego przedsięwzięcia. Aby je polubić należy nieco wyjść poza strefę komfortu i czujne algorytmy Spotify, które bardzo nie chcą wypuścić słuchacza ze swych ciepłych, streamingowych baniek. Jeżeli potrzebujecie bezpiecznego wejścia do świata footworku Kavaina Wayne’a Space’a, to polecam zacząć od U-Don’t Now. Sporo tu dźwięków dla tancerzy, którzy lubią się zawiesić na parkiecie, albo w swoich myślach. Jeżeli jest tu szczypta IDM, które przekornie można odczytać jako Irritating dance music, to tylko lepiej dla tego projektu.


Wyróżnienia:

Dead Can Dance - Dionysus
Fu Manchu - Clone of the universe
Tim Hecker - konoyo
Yves Tumor - Safe in the hands of love
The Garden - Mirror might steal your charm
Idles - Joy as an act of resistance
Low - Double negative
Ryan Porter - The optimist
Idris Ackamoor and the Pyramids - An angel fell
Xenony - Polish space program
New People - New People
Tommy Guerrero - Road to knowhere

Spoza 2018 roku:

Devin The Dude - Acoustic levitation (2017)
Albert Rosenfield - The best off (1995)
Mother Engine - Muttermaschine (2012)
J. Bernardt - Running days (2017)
Kataklysm - Sorcery (1995)
Marc Ducret - Le sens de la marche (2009)
Vandermark, Broo, Lane, Nilssen-love - 4 Corners (2007)
Warren G - Regulate... G funk era (1994)
Gorguts - Obscura (1998)
Goat - Commune (2014)
Dimmu Borgir - Enthroned darkness triumphant (1997)
Damnation - Rebel souls (1996)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Melodramatem w blockbustera – Matrix wersja 4.1

Thomas Anderson jest uznanym twórcą gier komputerowych. Sławę w świecie cyfrowej rozrywki zawdzięcza trzyczęściowej serii gier RPG o nazwie Matrix. Przyjęło się, że bezpośrednią inspiracją do ich stworzenia było anime Ghost in the Shell, twórczość pisarska K. Dicka i Gibsona oraz platoński motyw idei i cieni. Niewiele osób jednak wie, że to narracja stworzona na potrzeby medialne. Prawdziwy wpływ na wykreowany w grze świat, w którym ludzkość stała się źródłem energii dla rządzących światem maszyn, miało spotkanie w warsztacie motocyklowym na obrzeżach Nowego Jorku. Pewnego jesiennego popołudnia Anderson udał się do niego w celu naprawy elektrycznej hulajnogi. Zachwycił się w nim zjawiskową ubraną w czarny doskonale opinający sylwetkę kombinezon damą. A także jej czarnymi przylegającymi do głowy niczym uniform krótko przystrzyżonymi włosami. Sposób, w jaki wjechała przez drzwi warsztatu, zarzucając tylnym kołem wyścigowego motoru, by z gracją, ale i odrobiną nonszalancji zsiąść z niego

Fair trade vs branża mody

  Ubraniowe DIY Przeglądając ostatnio facebookową ścianę, trafiłem na rolkę, w której szczupła modelka w doskonale przylegającej do ciała, beżowej spódnicy, wsuwa pod nią – jeden po drugim – trzy małe zwężające się ku środkowi pierścienie, a na powstałe na zewnątrz wypukłości nakłada gumkę lub sznurek. W ten sposób prosta kreacja zyskuje ciekawą aplikację w postaci upiększających spódnicę wypustek. Być może w takim stroju ciężko byłoby zaszaleć, ale zapozować do zdjęcia lub wyjść do restauracji już tak. Filmiki, na których stylistki lub blogerki modowe dzielą się podobnymi pomysłami, jest wiele. Co ciekawe odbierają je również osoby, któ re nie mają zdolności krawieckich, lub boją się konfrontacji z maszyną do szycia. Jeżeli brakuje nam pomysłów, wystarczy w wyszukiwarkę wpisać kilka fraz kluczowych. Po zdaniu „jak kreatywnie przerobić ubranie” pojawią się nam propozycje takie jak: świetny pomysł, jak przemienić męską koszulę w wyjątkową bluzkę, jak dokonać metamorfozy swetra, jak

arcturus - sham mirrors

ci, którzy liczyli na kontynuacje karnawałowego szaleństwa niech wiedzą, że cyrk zwinął swe powoje. nie ma karłów i kramów o zapachu kadzidła i pieczonego mięsa, nie ma też cyrkowców i połykaczy ognia. od akrobacji na linie bliżej było artystom do gwiazd niż zebranej na ziemi gawiedzi. nic dziwnego zatem, że ich wzrok utkwił na tajemnicy nieba. chyba wtedy właśnie muzycy na nowo odkryli gwiazdę w konstelacji wolarza. owe ciało niebieskie, kryjąc w sobie odpowiedzi na pytania o czas, absolut i bezkres, iluminuje intensywną, choć niespełna 43-minutową kaskadą gitarowo-klawiszowych emisji zbliżających się do tajemnic kosmosu. forma utworów, jak już sobie powiedzieliśmy, snuje się gdzieś w korytarzach nieba, a sposób aranżacji materii lśnienia przywodzi na myśl kompozycje progresywno-rockowe lat 70-tych. „arcturus” nadaje jednak swym utworom cięższy wydźwięk, posiłkując się przy tym audionowinkami ze świata brzmień ekstremalnych, ale nie tylko… bo sam proces zatopienia partytur we wsze