ariel pink's haunted graffiti - mature themes
kombinowane instrumenty i własne podejście do muzyki. eksperymenty, które trzymają się spódnicy dzieci kwiatów i freaków z obwoźnego cyrku. pochodzą z los angeles. nie wiem, czy więcej tu new weird america czy lo fi, ale słucha się tego z perwersyjnym zaciekawieniem i wypiekami na uszach.
actress - r.i.p.
nawet taka muzyka
nie jest jeszcze konkurencją, gdy po polifonicznych zabawach z
jazzem chce się przedłużyć komfort przebywania z kilkoma
równolegle i niebanalnie rozwijanymi motywami muzycznymi. ale jest
tu sporo nienudnych pomysłów. post dub step/elektronika/ambient -
przypomina mi trochę świeżość selected ambient works aphex
twina, kiedy posłuchałem tamtej płyty po raz pierwszy.
grimes - visions
w teledysku do
utworu genesis wokalistka ma bejsbolówkę i miecz. rytmiczne fantasy
i dziewczęcość w stylu xeny wojowniczki z księżyca. momentami
syntezatory brzmią jak z kraju kwitnącej wiśni. osobowość, która
nie zatrzymała się na dokonaniach enyi i innych fantastek pop'u, by
w wytartych jeansach wpaść do króliczej norki i poczekać na
elektro clashową terapię dźwiękową serwowaną przez loli corowe
wokalistki i początkujące suicide girls.
king krule - king
krule ep
niestety tylko epka.
brytolski akcent i nieśmiałość rudzielca. kapela kumpli, którzy
na stację benzynową chadzają raczej po słodycze niż napoje
wyskokowe. nieśpieszny, z lekka oniryczny rock. pierwsze zawody
miłosne, w których na pewno nie liczy się kto pierwszy ten lepszy.
jeżeli bujanie się to raczej w własnych marzeniach niż po zażyciu
lsd. muzyka, która powinna rozbrzmiewać w fajnych momentach życia.
duże wyczucie wokalne i melodii gitarowych.
kyoka - iSH
chciałbym żeby w
większości klubów dje zmuszali słuchaczy do decyzji czy wejść
na parkiet czy nie za pomocą takich
dźwięków. poprzesuwane rytmy, trzaski i zapętlenia. kyokę
należy przyjąć we względnym skupieniu po uprzednim wykonaniu
serii przysiadów lub ćwiczeń rozluźniających mięśnie bioder i
twarzy.
sensate focus -
sensate focus
znowu epka.
większość płyt w tym roku podoba mi się ze względu na
poszczególne utwory niż całość. tu są tylko dwa,
ale trwają ponad 20 min. nie jest to nic nowego po prostu taneczna
elektronika, która sprawia wrażenie już, gdzieś zasłyszanej.
tame impala -
lonerism
ukłon w stronę lat
60 tych. debiut był bardziej rockowy, choć nie unikał
przebojowości. tu więcej przebojowości niż
rocka. projekt ekstaza lub jak kto woli tęczowy rock. znajomi mówią,
że dużo w tym substancji psychoaktywnych – i chyba to sprawia,
że fajne pomysły zamiast się rozwijać przeżywają
samozadowolenie i kończą się na nieco nużącej mantrowości. nie
pozbawione jednak uroku.
ty segall band -
slaughterhouse
wreszcie coś
bardziej drapieżnego i brudnego. psycho-narkotykowe figle. garażowy
brud i sprzęgająca gitara. jeżeli psychodelia to znowu ukłon w
stronę minionych lat. szkoda, że prawie nic z cięższego grania,
które nie cofałoby się w czasie po inspiracje nie jest mnie w
stanie zainteresować. tutaj ujmują pomysły, które mimo założonego
minimalizmu fajnie wyciągają tę muzykę ponad garażową
przeciętność.
xxyyxx - xxyyxx
początkowo moja
płyta roku. ponoć mobilizuje umysł i serce. nieśpieszne i gęste
z drugiej strony ulotne i bardzo delikatne granie. zagłębienie w
kobiecą naturę, ale tę bardziej leniwą. mam wrażenie, że do
tańczenia na siedząco. kolega wojtek powiedziałby, że do trawienia. od
pierwszej do ostatniej nuty utrzymana w chilloutowym stylu i raczej
nie retro.
om - advaitic
songs
czasu
symfo/folk/metalu mam już za sobą. a tutaj niespodzianka. nie
słuchałem poprzednich płyt. ponoć były bardziej minimalistyczne.
zdarza się, że muzykom udaje się wyjść ponad gatunek, z którym
mają na co dzień styczność. mam wrażenie, że na tej płycie
właśnie to się stało. ujmujące prostotą aranżacji,
gdzieniegdzie śpiewem, rytmem, brakiem przepychu w orkiestracjach i
przede wszystkim gitarową miazgą.
Komentarze
Prześlij komentarz