Przejdź do głównej zawartości

arcturus - sham mirrors


ci, którzy liczyli na kontynuacje karnawałowego szaleństwa niech wiedzą, że cyrk zwinął swe powoje. nie ma karłów i kramów o zapachu kadzidła i pieczonego mięsa, nie ma też cyrkowców i połykaczy ognia. od akrobacji na linie bliżej było artystom do gwiazd niż zebranej na ziemi gawiedzi. nic dziwnego zatem, że ich wzrok utkwił na tajemnicy nieba. chyba wtedy właśnie muzycy na nowo odkryli gwiazdę w konstelacji wolarza. owe ciało niebieskie, kryjąc w sobie odpowiedzi na pytania o czas, absolut i bezkres, iluminuje intensywną, choć niespełna 43-minutową kaskadą gitarowo-klawiszowych emisji zbliżających się do tajemnic kosmosu. forma utworów, jak już sobie powiedzieliśmy, snuje się gdzieś w korytarzach nieba, a sposób aranżacji materii lśnienia przywodzi na myśl kompozycje progresywno-rockowe lat 70-tych. „arcturus” nadaje jednak swym utworom cięższy wydźwięk, posiłkując się przy tym audionowinkami ze świata brzmień ekstremalnych, ale nie tylko… bo sam proces zatopienia partytur we wszechogarniający chłód sfer muzycy osiągnęli poprzez odważne odwołania do muzyki elektronicznej. warto dodać również, że ta opowieść nosi znamiona groteski. za ten stan rzeczy odpowiedzialny jest trickster g, którego wokalizy, o czym sam mówi, przypominają akrobacje na małpich strunach głosowych.

zapiski z podróży do gwiazd wprowadzają nas bezpośrednio na trajektoria nieba. wyprawa dokonuje się w eskorcie gitar i klawiszy. bez zbędnego wstępu, w miarowym tempie odnajdujemy się, gdzieś w okolicach stratosfery. wskazuje na to puls ukryty wewnątrz utworu otwierającego, którego drgania na tej wysokości przybierają krytyczny poziom. od razu napiszę, że początek drogi mógłby być zarazem jej końcem, bo „sham…” to album spójny i intensywny, poza oczywiście kilkoma przystankami, na sprawdzenie sprzętu i uzupełnienie płynów…

płyta, choć chłodniejsza od poprzedniczki, w sferze muzycznej i wokalnej nie rozszerza eksperymentalnego spektrum możliwości zespołu. także groteskowe inklinacje wokalne nie są czymś zupełnie nowym. ale fakt faktem, na płycie nie czuć braku gościnnego udziału vortexa, który wtórował garmowi (tricksterowi g) na „la masquerade infernalne”. słowem wokalista stanął na wysokości zadania - sprawnie interpretując własne abstrakcyjno-kosmiczne wizje oraz teksty napisane przez hellhammera – perkusistę grupy.

a jak wyglądają struktury muzyczne na „sham mirrors”: następujący po pierwszym utworze „nightmare heaven” ma formę sinusoidalną. wycisza się po dwuminutowym pulsie transowo-ambientowym oddechem, by unieść się za pomocą gitar i znów opaść w elektronowy lej. końcówka tego utworu należy do trickstera g, którego wysoki głos w kulminacyjnym momencie, poprzez wielokrotne powtórzenie ostatniego wersu, zwielokrotnia uczucie abstrakcyjnego niepokoju. utwory, cały czas jakby bez wstępu, kontynuują relację, której ulotna materia za chwilę może rozpłynąć się w kaprysach hebanowej sfery. w „radical cut” kunsztowne partie fortepianu, są jakby zawłaszczane przez gitarowy chaos, co zdaje się być idealnym tłem dla narratora tej opowieści - ishana. (gitarzystę i wokalistę emperor)

„sham mirrors” to płyta nietuzinkowa, jednak w porównaniu z oryginalnością tworzywa poprzedniczki – sytuuje się nieco w tyle. co ciekawe w ostatnim utworze recenzowanego albumu ożywa duch wspomnianej „la masquerade infernale”. niezaprzeczalnie, „for to end yet again” odwołuje się do dokonań grupy anno domini 1997. i na tym porównania się kończą. o „la masquerade infernale” swego czasu pisano, że jest arcydziełem gatunku (i moja osoba podpisywała się pod tym - choć cały czas trudno było mi określić co to za gatunek. miałem kilka propozycji na jego określenie: neo dark metal, sympho progressive metal, metalopera, free metal z elementami folku i symfoniki) to „sham mirrors” prócz wyżej wymienionego podobieństwa, stylistycznie osiąga odmienny, indywidualny pułap.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

W oczekiwaniu na debiut poetycki „Sprzedam dom” Łukasza Pawłowskiego

Czym mnie ujęła książka, która mam nadzieję, już niebawem ujrzy światło dzienne? Dlaczego Sprzedam dom to dzieło absorbujące zarówno formalnie, jak i tematycznie? Zacznę od struktury tomiku. Autor podzielił go na segmenty odwołujące do przestrzeni domu – od ganku przez salon, kuchnię, aż po podwórko. Niczym metaforyczny rzut poziomy (ewentualnie pionowy) jest liryczną dokumentacją emocji, relacji i wspomnień. Ten umiejscawiający w przestrzeni zabieg pozwolił mi stać się gościem intymnego świata, w którym każda z powierzchni niesie ze sobą inne doświadczenie, inne obciążenie, ale także inne formy nadziei.   Dom jako przestrzeń antropologiczna i symboliczna W ujęciu antropologicznym dom rodzinny to nie tylko schronienie, lecz także symbol tożsamości i więzów społecznych. W poezji Pawłowskiego dom staje się jednak obszarem walki – z ograniczeniami, toksycznymi relacjami i narzuconym dziedzictwem. Dwuwiersz „nabieram wodę w usta podlewam/to co ze mnie twoim jest nieistotne” stan...

Fair trade vs branża mody

  Ubraniowe DIY Ostatnio natrafiłem na ciekawy filmik na Facebooku, na którym szczupła modelka w obcisłej, beżowej spódnicy wprowadza do jej wnętrza trzy zwężające się pierścienie, jeden po drugim, a następnie nakłada na nie gumki. Prosta kreacja nabiera interesujących wypukłości, które nadają jej nowego charakteru. Choć taki strój może nie być idealny na imprezowe szaleństwa, doskonale sprawdzi się na zdjęciu czy w eleganckiej restauracji. Takie kreatywne pomysły można znaleźć na wielu filmikach od stylistek czy blogerek modowych, które dzielą się swoimi trikami. Osoby które, jak ja nie mają doświadczenia w szyciu ani nie czują się pewnie z maszyną do szycia, wystarczy, że wpiszą w wyszukiwarkę frazę „jak kreatywnie przerobić ubranie” i znajdą mnóstwo inspiracji – od metamorfoz męskiej koszuli po przeróbki swetrów i odświeżenie starych, nudnych ubrań. To doskonała sposobność, by spróbować swoich sił w ubraniowym DIY! Marynarka Blake'a Carringtona Kreatywne pomysły co zro...

Podsumowanie muzyczne 2018 (najczęściej słuchane przeze mnie płyty w minionym roku)

Tony Alen & Jeff Mills - Tomorrow comes the harvest Czy spotkanie afrobeatu z elektroniką spod znaku sceny Detroit może oznaczać schłodzenie tego pierwszego i podniesienie temperatury tej drugiej? Konfrontacja zaczyna się od dość mrocznego Locked and loaded , a dźwięki ze sceny, na której dochodzi do muzycznej synergii, ewoluują dość nieśpiesznie. Wszystko to za sprawą rytmiki, która rozgrywa się raczej w wolnym metrum, transowo, a poprzez jazzowo-funkowe struktury zachęci zwłaszcza miłośników nieco bardziej połamanych brzmień. Za całość odpowiedzialne są dwie, zasłużone dla wymienionych powyżej stylów muzycznych, postaci: Tony Allen (rocznik ’40) i Jeff Mills (rocznik ’63). Album zawiera zaledwie 4 utwory, które tak jak The night watcher z gościnnym udziałem Carla Hanckoka Ruxa na wokalu, pojawią się też w wersjach instrumentalnych, a także spreparowanych i nieco wydłużonych. Sons of Kemet - Your queen is a reptile Znany z wielu projektów muzycznych (Sun Ra ...