
od pewnego czasu, ta norweska grupa, konsekwentnie zaczęła przyzwyczajać nas do śmiałych eksperymentów, przesuwając granicę muzycznego stylu. „perdition city” był kolejnym krokiem w ewolucji tego zespołu. i od razu napiszę, że dla mnie najważniejszym.
warstwa kompozycyjna tej płyty opiera się na głębokiej instrumentalnej metaforyce i nie mam tu na myśli wyłącznie rozwiązań czysto polifonicznych. ta muzyka cieszy się każdą najdrobniejszą nutą - pojedynczy dźwięk dla muzyków to forma pierwotna, kształt, w którym widzą już zalążek nowego tworu. czy wiedzieliście, że sprzężenie lub zgrzyt posiada własną tożsamość, że może ożywić się jako linia melodyczna, równie atrakcyjna co fortepianowe czy saksofonowe harmonie. nie mam wątpliwości, że muzyka ta jest czułym negatywem, na którego rozedrganej powierzchni powstają żywo nasączone kolory. jeżeli nie wiedzieliście tego, to posłuchajcie barwnych realizacji „porn piece or the scars of cold kisses” czy „the future sound of music”.
jako że „perdition city” jest opowieścią o mieście, pojawiają się tu momenty nawiązujące do muzyki konkretnej, w której do głosu dochodzą czyste, nie spreparowane odgłosy betonowej flory. charakterystyczny gwar, na czele z warkotem przejeżdżającego samochodu i rozmowami ludzi. ulice mają swój rodzaj, przypadek i nieskończone liczby, a także powiązania ontyczne z pogranicza mechaniki, organiczności i ciał stałych. samochody przypominają owadzie pancerze, znoszące do ukrytych gniazd refleksy neonów. kwant po kwancie. nuta po nucie. stają się dobrym łącznikiem między przestrzeniami dźwięku. o bogactwie środowiska dźwiękowego „perdition city” niech świadczy chociażby to, że są tu miejsca w których da się wyróżnić co najmniej kilka nakładających się na siebie źródeł głosów i szmerów: odgłos silnika, dźwięk samochodowego radia, sekwencje brzmieniowe instrumentów żywych i elektronicznych, które dodatkowo jeszcze ulegają preparacjom. podobno dla artysty wszystko jest tworzywem. słuchając ulver mam wrażenie, że tak właśnie jest z tą muzyką, począwszy od pojedynczego dźwięku, na skondensowanych elektronicznych poszumach bliżej nieokreślonego pochodzenia kończąc.
piętrzące się frazy elektronicznych instalacji przyprawiają o zawrót głowy. miasto mechanicznych mgławic i ludzkich fantomów. komunikacyjny i konsumpcyjny tygiel. metropolie otwartych oczu, żerujących na szybkich informacjach. pospieszne przenikanie się kultur w subway’ach. ukradkowe spojrzenia wymijających się grup. gestykulujący turyści idący po nastroje lub rozdający je i muzyka jako wykrzyknik ulicy! deliryczne zabawy saksofonu, który próbuje zagłuszyć monotonię fortepianu. są tu momenty, w których dźwięki zaczynają żywić się światłem. robi się ciemno i duszno. cała instrumentalna garmażeria chce wybrzmieć w jednym czasie zabraną otoczeniu energią. o tym właśnie zdaje się być ta muzyka, w której echo metalowych dokonań już dawno przebrzmiało. nie zginęła jednak chęć eksperymentowania, a także poszukiwań u rdzenia muzyki. bowiem jest to także muzyka, która mówi o sobie samej. wykorzystuje swój język, by przedstawić się na wiele różnych sposobów, przy tym odsłania wiele nowych walorów dźwiękotwórczych.
a wszystko za sprawą jazzowo-elektronicznych poszukiwań przewlekanych gdzieniegdzie delikatnym, niemalże popowym śpiewem garma. kadr po kadrze spływa na nas wyrafinowana, nie zawsze prosta i ujednolicona, relacja człowieka pozostawionego na niespełna godzinę w miejskim inkubatorze. muzyka "ulver" owe niuanse próbuje uchwycić, nie pomijając zdarzeń na pierwszy rzut ucha marginalnych i małych jak kołysanki z wnętrz transformatorów na elektronicznych chórach kończąc.
Komentarze
Prześlij komentarz