Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2009

lucid dream

zastanawiam się czy wolałbym przenieść rzeczywistość senną do rzeczywistości realnej, czy może realizm do snu. jakie miałbym korzyści z takiej zamiany, i która byłaby dla mnie lepsza? przenosząc umiejętność, którą nabyłem, a właściwie otrzymałem we śnie, wprost do jawy, byłaby to na pewno umiejętność latania (niestety blisko okien). taka początkowa jej faza. nieukończona, bowiem moment wyjścia za próg okna nigdy nie stał się dla mnie tak prosty, jak przejście między pokojem a kuchnią, czy chodnikiem a klatką. tego etapu sen nie ukazuje. jestem albo ciągle wewnątrz, dosłownie na chwilę przed wyjściem, albo ni stąd, ni zowąd już na zewnątrz. ten niewiadomy czas przejścia jest jak rozciągnięty na czarno kadr. zatem jaką miałbym korzyść z przeniesienia tej wybrakowanej umiejętności w realną rzeczywistość. chcąc wyjść za okno musiałbym przejść przez czarny pasaż. a to zawsze przypomina chwilowy zanik świadomości. po czym znajdowałbym się już na dworze w okolicach trzeciego piętra. zawieszon

parisiene, chasing, rachael, spouds - koncert

na bramce szymon, roberto i szczepan. luz, wejściówka za darmo. wchodzę razem z kolegą. spoudsi właśnie się próbują. po kwadransie na scenie pojawia się parisian larks, wsparte dwoma muzykami the spouds (na gitarze i bębnach). ale trzon grupy jest usytuowany na przedzie: to dwie wokalistki, z których jedna gra na basie. podają pochmurny rock wprost z obskurnego baru z szeleszczącą, bardzo kameralną perkusją (fajny, bardziej muskany, niż bity puls). muzyka wije się melancholijnie. jest piosenkowo, ale nie koniecznie radośnie. linie basu są trochę mało aktywne. a, aby usłyszeć partie wokalne należy mocniej wytężyć słuch. to wina nagłośnienia, które jest po prostu słabe. szkoda, bo w obu przypadkach barwy głosu wokalistek, są bardzo interesujące. (młody wiek wskazywałby większą tremę, a okazało się, że niekoniecznie). po koncercie dowiedziałem się, że wtorkowy występ skowronków, to był sceniczny debiut. nawet nie biorąc tego pod uwagę, uważam, że udało im się wytworzyć aurę nastrojowej

szense - szense (na okładce napis tear here sic!)

ten album nie jest jakimś wielkim eksperymentem. chociaż spotykają się na nim muzycy poszukujący jak richard von kruysdijk i niels van horn (znani szerzej ze strange attractor). nie jest eksperymentem dla słuchaczy obracających się w klimatach improwizowanych seansów jazzowych. bo, na płycie z grubsza chodzi o jazz. właściwie glitch jazz na saksofon, bas i bębny unurzane w preparacjach elektronicznych - których tutaj jest nie mało. muzycy spotkali się między 1 i 2 września 2005 roku w klaverland studio, by dokonać całkowitej improwizacji. sztuka napisana od ręki. jak monit wystawiony przeciwko rzeczywistości dźwięków poukładanych. muzyka ta jest obciążona bagażem wielu stylistyk, ale pozbawiona zasad i restrykcji narzucanych przez dany kanon muzyczny. spotkanie muzyków o otwartych umysłach, działających na zasadzie intuicyjno-emocjonalnego bodźca i reakcji, którzy dźwięki czerpią z jazzu, wspomnianej elektroniki momentami też post rocka. jest to też miejscami taka muzyka o muzyce. auto

the vandelles - del black aloha

tego właśnie spodziewam się po muzyce indie rockowej. tzn. czego? może być przebojowa, ale przede wszystkim ma być brudna i emocjonalna. i tak jest na ostatnim albumie the vandelles – del black aloha. nie wiem czy to tylko moje odczucie, ale stopy pracują tutaj jak organ uczuciowo nieobojętny – mają podobny rytm i … brzmienie. głębokie, tętniące jakby z wnętrza. właśnie słucham „lovely weather” – wokale niemal szeptane, ale czytelne zarazem, budowane wokół chropowato-noisowych gitarowych meandrów. puls nieśpieszny, ale jest tu jakiś ukryty czad. energia niemalże wulkaniczna. obłąkańczość przechodzi w rozleniwiony oniryzm. i znów te stopy! rock, który rozgrywa się w sennej aurze, albo w całości został napisany we śnie. to chyba przez tą surfowo-gazeową konwencję, zagrany z dużym wyczuciem i przytupem. nie mam wątpliwości, że wokalista jest nawiedzony – lirycznie i seksualnie nadsprawny. czasem słuchając tej muzyki mam wrażenie, że przenoszę się w na nowo zdefiniowane lata 60-te. tak jak

odwyk od pogardy 19 grudnia

wieloznaczny tytuł. właśnie trwa cykl spotkań/seminariów tomasza piątka w ramach uniwersytetu krytycznego. całość na pierwszym piętrze nowego wspaniałego światu dziewiętnastego dnia każdego miesiąca. zaproszenie otrzymałem poprzez facebooka. jako, że jestem fanem kilku klubów, które prócz relaksu proponują refleksję, codziennie dostaję kilka/kilkanaście propozycji na spędzenie wolnego czasu. czy jest to slam w powiększeniu, dzieła zebrane w herbaciarni, działania towarzystwa inicjatyw twórczych... do najprężniej działających w tej materii zaliczają się: hydrozagadka, wspomniane powiększenie i właśnie nowy wspaniały świat . co do "odwyku od pogardy" to spodziewałem się wiele - tym bardziej, że lektura "heroiny" piątka obiecywała bardzo dużo. narkotyki, jako wybawienie - programowa wiara w taką możliwość trwała w autorze sporo czasu. cielesne raje, poczucie scalania z osobowościami innych ludzi, a także osobowością świata były bardzo sugestywne. jak w każdej utopii.

sobota nieogrzewana

już po godzinie wilka. moja biologiczna aktywność znów się rozstraja. teraz mógłbym żyć, gdy wszyscy śpią. w kamienicy mróz. chyba byłem nieuważny, bo do środka weszła zima. fundamenty mebli w całości pokryły kry. mam ochotę coś zjeść, ale przed pójściem do kuchni zatrzymuje mnie gruba kołdra zimna, która przykrywa mi twarz. upiekłbym sobie chleb na patelni, a do tego jajecznicę. zastanawiam się czy jest jeszcze trochę soku wiśniowego, ale barek jest pod ścianą z drugiej strony pokoju. ściany, która jest już chyba na dworzu. wstając utraciłbym sporo nagromadzonego pod kołdrą ciepła. w nieogrzewanej kamienicy najbardziej ekstremalnie wypadają różnice temperatur. są strefy ciepłe, wokół, których bardzo staromodnie organizuje się życie, a także strefy zimne w okolicach okien, ścian sąsiadujących z klatką i wszelkiego rodzaju drzwi wyjściowych. to rozstraja samopoczucie, które zamiast do bieżących spraw przywiązuje się bardziej do obserwowania powiększających się sfer zimna z obrzeży pok

free homes for free birds

remontowane piętro mojej kamienicy obsiadły ptaki. jeszcze w połowie listopada widziałem jak parzyły się. używając do tego poręczy balkonu. teraz w tym miejscu sporadycznie się myją. zadomowiły się na czwartym piętrze, niemniej jednak nie na tyle, by nie bać się odgłosów otwieranych okien lub drzwi. co sprawia szamotaninę obijających się w kierunku niedomkniętego lufcika skrzydeł. brzmi to trochę jak tarcie papieru o chodnik. byłe mieszkanie mojego kolegi. teraz wielki betonowy karmnik. muszę mu o tym powiedzieć. o tym free homes for free birds . dobrze, że nie wszystkie ptaki wiedzą o pustych lokalach pewnie zmieniłyby politykę odlotów. wystarczy, że parki uległy transformacji w masowe noclegownie z toaletami usytuowanymi w nieprzygotowanych do tego korytarzach alej. należałoby może położyć jakieś gazety, a tak wszędzie zalega biała rdza osnuta zapachową pleśnią. ogród iluminujących fekaliów. mylne drogowskazy dla reprezentantów gatunku dwunożnych. od niedawna wrzask kraaa , kraa

algol - last minutes of dying star

tytuł tyleż nośny, co pretensjonalny, ale przyglądając się bliżej muzyce nie ma tu zbyt wiele konduktów żałobnych jest natomiast mechanika spalania się atomów w momencie upadku ku ziemi lub innego ciała niebieskiego. tematy kosmosu, przestrzeni powietrznych czy wodnych, pustych hal, stacji międzyplanetarnych to motywy przewodnie muzyki ambientowej i dark ambientowej. czasami są one uzupełnione nagraniami terenowymi lub żywym instrumentarium. (ciekawe jest pod tym względem brasil & the gallowbrothers band ). opisywane przez ten gatunek (podgatunek lub rodzaj muzyczny) miejsca to chyba ostatnie bastiony na granicy mikrodźwięku i ciszy. penetrowane chyba właśnie dlatego, że są najbliżej tego, co nazywa się dźwięcznym przechodzeniem w bezdźwięczność. czasem daleko jestem od kierowania się tym tropem, a czasem bardzo blisko. podążając nim muszę przyjąć, że zadaniem muzyki jest przygotować (spowodować) ciszę. zastanawiam się czy absolutną, taką jak w nocy tylko bez zegara, czy odgłosu kó

10 grudnia onodyseja - playlista

1) algol - last minutes of dying star space ambient z nowosybirska. główna idea projektu: odkrywanie i eksploracja odległych horyzontów umysłu i duszy. podejmowane tematy: harmonia sfer, kosmos, nieskończoność. * algol gwiazda zmienna w gwiazdozbiorze perseusza. jej jasność zmienia się na skutek procesów w niej zachodzących lub pod wpływem otaczającej ją materii. 2) koan - lonely wolf wyszukany i kwaśny chilout. człon stanowi dwóch rosjan: roeth i grey. granie wg nich wymaga posiadania dobrych kwalifikacji i doświadczenia. komponują elektronikę na zasadzie podobnej do tworzenia muzyki jazzowej. mimo, iż jest to chilout, jak mówią nie nadaje się on na dyskotekowy parkiet, a odnosi się bardziej do wnętrza. przesada. 3) nordvargr - kvasar dark ambient. projkt henrika nordvargra bjorka (m.in.: mz412, folkstorm). * kwazary obiekty gwiazdopodobne emitujące fale radiowe. są źródłem ciepłego promieniowania elektromagnetycznego o ogromnej mocy. posiadają pierścień, który otacza czarną dziurę -

zabawki pana boga

do novej sceny wszedłem bez wyjściowego ubrania. sądząc po ubiorze ludzi wewnątrz - okoliczność, by tego wymagała. zatem popełniłem „modowe faux pas” (stwierdzenie wzięte żywcem z plotkarskiego portalu), jak joanna trzepiecińska prezentując się w chabrowej sukience podczas premierowego wieczoru „zabawek pana boga”. ale nie mam o to, do żadnego z nas pretensji. w niedzielny wieczór w teatrze roma pojawiłem się nie przez przypadek, ale i nie do końca świadomy przedsięwzięcia, w którym wezmę udział. sugerując się zapowiedziami na stronie grupy „trzy dni później” wydawało mi się, że będzie to cykl utworów wyłącznie tejże formacji. występy żeńskiego tria przegapiłem już kilkukrotnie. dlatego jeszcze w trakcie czytania informacji stało się dla mnie jasne, że tym razem muszę tam być. dziewczyny zadebiutowały bezpretensjonalną poezją śpiewaną na trzy głosy. pamiętam stamtąd fragment, jak się później okaże znamienny dla niedalekiej przyszłości zespołu „wejść na chwilę w inną role, niż nam prz

onodyseja z opowiadaczem 3 grudnia

jak już wcześniej pisałem chciałbym, aby spotkanie z jarkiem kaczmarkiem doszło do skutku. taka okoliczność nadarzyła się blisko tydzień temu przy okazji opowieści średniowiecznych w instytucie teatralnym. tam swe opowieści snuli paweł górski i gosia litwinowicz - przyjaciele z grupy studnia o . a ja postaram się wywołać część z nadchodzących historii nieco wcześniej. no, może nie tak wcześniej, bo dopiero wieczorem o godz. 23.00. słuchajcie na www. radioaktywne.pl

mikropoczta

mój pokój pracuje jak mała poczta. ciągle przychodzą tu jakieś listy, a ja przesyłam je dalej. niedługo będę musiał odnowić najbliższą okolicę, tzn. od krzesła do drzwi, bo sprzęty pokrywają się kurzem, koc pokazuje pluszowe zęby, fotele coraz wygodniej rozkładają poręcze, a żyrandol już dawno powiesił się, inicjując degradację meblowej flory. w takich warunkach muszę wyjść. na zewnątrz monstrualne kieszenie bram. nie ma w nich ciepła, za to jest smród z warg klatek. z góry zwisają żarówki z kolcami - pożółkłe kaktusy na żelbetowym niebie. miejski czyściec. od kilku tygodni mam bulimię osobowości. zwracam słowa. nieważne - mówione, pisane, czytane, wszystkie wypływają szarą strugą. czasem zostaje obgryziony wers lub dłuższa fraza na potrzeby zakupów w sklepie spożywczym. reszta to śmietnik zwrotów, które nie trafiły do adresata. w nim muszę znaleźć czasownik obsługujący dłonie tak, aby wzięły jej talie w garść, bo ona bardzo tego chce, ale sama nie umie. wymienić paczkordy imiesłowów,