Przejdź do głównej zawartości

zabawki pana boga

do novej sceny wszedłem bez wyjściowego ubrania. sądząc po ubiorze ludzi wewnątrz - okoliczność, by tego wymagała. zatem popełniłem „modowe faux pas” (stwierdzenie wzięte żywcem z plotkarskiego portalu), jak joanna trzepiecińska prezentując się w chabrowej sukience podczas premierowego wieczoru „zabawek pana boga”. ale nie mam o to, do żadnego z nas pretensji. w niedzielny wieczór w teatrze roma pojawiłem się nie przez przypadek, ale i nie do końca świadomy przedsięwzięcia, w którym wezmę udział. sugerując się zapowiedziami na stronie grupy „trzy dni później” wydawało mi się, że będzie to cykl utworów wyłącznie tejże formacji. występy żeńskiego tria przegapiłem już kilkukrotnie. dlatego jeszcze w trakcie czytania informacji stało się dla mnie jasne, że tym razem muszę tam być. dziewczyny zadebiutowały bezpretensjonalną poezją śpiewaną na trzy głosy. pamiętam stamtąd fragment, jak się później okaże znamienny dla niedalekiej przyszłości zespołu „wejść na chwilę w inną role, niż nam przygotował los, bez nakazów, bez zezwoleń, zanim bóg obudzi w nas noc, ciemną noc”. sposobnością do tego stał się drugi album pt.: „gdybym”, na którym zespół wcielił się w postać liryczną z „malinowego chruśniaka”. ale taką możliwość stworzyły również grudniowe spektakle w romie. dodam tylko, że na wspomnianej płycie utworem „ja nie chcę spać” zespół dotknął również dokonań agnieszki osieckiej. a tej artystce m. in.: miał być poświęcony wieczór. zatem do teatru szedłem na koncert „trzy dni później”, które miało wziąć na warsztat wspomnianą osiecką, hłaskę, a to wszystko do akompaniamentu komedy. tak jednak do końca nie było…


trio „trzy dni później” wyszło na deski jako pierwsze. dziewczyny były ubrane identycznie. usytuowano je w samym środku sceny. pierwsze głosy i nie mam wątpliwości, że prezentują to samo zaangażowanie, do którego przyzwyczaiły na swych dwóch płytach. aranżacyjnie i tekstowo zbliżone jednak bardziej do drugiej. pojawiły się utwory „nim wstanie dzień”, „ja nie chcę spać”, a w miarę rozwoju akcji dojrzalsze teksty osieckiej, np.: „życie nie stawia pytań” grane do muzyki krajewskiego i satanowskiego (utwór zaśpiewany przez joannę trzepiecińską). jak zwykle z wielkim wyczuciem duet sióstr piwowar i marta groffik podzieliły partie wokalne na części solowe oraz na te śpiewane wspólnie. na skraju sceny znaleźli się aktorzy. joanna trzepiecińska grająca agnieszkę osiecką i przemysław sadowski wcielający się w postać marka hłaski. ona stojąca pod ścianą lub siedząca przy biurku - otwiera listy od niego, odpowiada na nie, a także przenosi swe myśli na papier. w tle nad wszystkim unosi się muzyka komedy. za klawiszami usiadł jacek kita wespół z kwintetem jazzowym. jeżeli chodzi o relację hłaski i osieckiej można powiedzieć, że przebiegała ona nie z wnętrza oddalonych pokojów, ale z wnętrza nieprzychylnych realiów, w jakich przyszło im żyć. „skazani na siebie w sposób naturalny, bo kto inny zrozumie to polskie pokolenie. skazani na siebie w sposób niemal organiczny, poszukują kontaktu prawdziwego i dlatego do siebie piszą”. podobno jednak więcej było w tym mitu o miłości, który tworzył sam hłasko, by mieć kogoś, do kogo mógłby wrócić z obczyzny. spektakl stawia jednak liryzm ponad te głęboko ukryte niuanse relacji. charakterystyczna poza przemysława sadowskiego zasiadającego za kontuarem obskurnego baru, który raz jest paryskim „poema cafe” innym razem jakimś lokalem, na który natrafia jeżdżąc do izraela czy stanów. tam snuje swe wątpliwości, ma przebłyski wspomnień, a także wdaje się w bójki. spektakl do pewnego momentu zdaje się mieć dwóch bohaterów – muzycznie komedę, lirycznie hłaskę. bo o nich mówi w swych wspomnieniach osiecka. a hłasko, jeżeli mówi, to raczej o sobie. dopiero z czasem bohaterka uruchamia własne przeżycia i wnioski. jeżeli chodzi o grę aktorów, to trochę obawiałem się, że wspomniana para miała bardziej być na scenie niż grać. na szczęście stało się inaczej. jeżeli o mnie chodzi joannie trzepiecińskiej udało się ukazać wewnętrzną przemianę osieckiej od dziewiętnastoletniej dziewczyny, nie do końca świadomej swych odczuć, w dojrzałą kobietę, jak wspomina: „…w sprawach miłości byłam strasznie infantylna. raz mi się wydawało tak, raz siak, wszystko było grą wyobraźni. marek był jeszcze barwniej upierzonym ptakiem!”. bardzo przekonująco wypadły zaśpiewane przez nią utwory „życie nie stawia pytań” i tytułowe „zabawki pana boga”. co do wiarygodności sadowskiego, jako hłaski – była praktycznie bez zastrzeżeń. miałem wrażenie, że zachwiała się w dwóch momentach. a może po prostu wyobraźnia podpowiedziała mi inne ujścia dla tych sytuacji. w ogóle obojgu aktorom należą się niemałe brawa, których nie może umniejszyć fakt, iż w spektaklu wcielali się w osobowości artystów, więc z racji tego bagaż doświadczeń mieli podobny. dziewczyny z „trzy dni później” skądinąd odtwarzały nie tak różną od swojej codziennej – rolę poetek-pieśniarek. mam jednak nadzieję, że za daleko od siebie nie odejdą, a po spenetrowaniu twórczości osieckiej, przypomną sobie o swoim autorskim debiucie.


przyznam się, że nigdy nie lubiłem, i dalej nie lubię, poza małymi wyjątkami, poezji osieckiej. jakkolwiek bym na nią nie spojrzał, zawsze widzę ją w kontekście telewizji. i nie mogę wyzbyć się wrażenia, że pochodzi ona z plastikowej rekwizytorni przy woronicza, a także, że ubiera się w zbyt jaskrawy, estradowy kostium. przemawia do mnie raczej to, co poza nią. co innego pisanie hłaski. dla mnie to facet z krwi i kości, „przeczuwający katastrofę, a jednocześnie rozpierany przez radość życia” – żeby posłużyć się słowami autorki. piszący tłuściej. z drugiej strony nieprzywiązany do żadnego życiorysu, który uprawiał. a przez to chyba bardziej rozchwiany. po spektaklu artyści dostali brawa na stojąco. zasłużenie. to był udany występ. z fragmentami słów w głowie, nie pozostało mi nic innego jak tylko wziąć kurtkę i wyjść na późną kolację, czytaj „bułkę z błotem, za trochę więcej niż trzy złote”.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Melodramatem w blockbustera – Matrix wersja 4.1

Thomas Anderson jest uznanym twórcą gier komputerowych. Sławę w świecie cyfrowej rozrywki zawdzięcza trzyczęściowej serii gier RPG o nazwie Matrix. Przyjęło się, że bezpośrednią inspiracją do ich stworzenia było anime Ghost in the Shell, twórczość pisarska K. Dicka i Gibsona oraz platoński motyw idei i cieni. Niewiele osób jednak wie, że to narracja stworzona na potrzeby medialne. Prawdziwy wpływ na wykreowany w grze świat, w którym ludzkość stała się źródłem energii dla rządzących światem maszyn, miało spotkanie w warsztacie motocyklowym na obrzeżach Nowego Jorku. Pewnego jesiennego popołudnia Anderson udał się do niego w celu naprawy elektrycznej hulajnogi. Zachwycił się w nim zjawiskową ubraną w czarny doskonale opinający sylwetkę kombinezon damą. A także jej czarnymi przylegającymi do głowy niczym uniform krótko przystrzyżonymi włosami. Sposób, w jaki wjechała przez drzwi warsztatu, zarzucając tylnym kołem wyścigowego motoru, by z gracją, ale i odrobiną nonszalancji zsiąść z niego

Fair trade vs branża mody

  Ubraniowe DIY Przeglądając ostatnio facebookową ścianę, trafiłem na rolkę, w której szczupła modelka w doskonale przylegającej do ciała, beżowej spódnicy, wsuwa pod nią – jeden po drugim – trzy małe zwężające się ku środkowi pierścienie, a na powstałe na zewnątrz wypukłości nakłada gumkę lub sznurek. W ten sposób prosta kreacja zyskuje ciekawą aplikację w postaci upiększających spódnicę wypustek. Być może w takim stroju ciężko byłoby zaszaleć, ale zapozować do zdjęcia lub wyjść do restauracji już tak. Filmiki, na których stylistki lub blogerki modowe dzielą się podobnymi pomysłami, jest wiele. Co ciekawe odbierają je również osoby, któ re nie mają zdolności krawieckich, lub boją się konfrontacji z maszyną do szycia. Jeżeli brakuje nam pomysłów, wystarczy w wyszukiwarkę wpisać kilka fraz kluczowych. Po zdaniu „jak kreatywnie przerobić ubranie” pojawią się nam propozycje takie jak: świetny pomysł, jak przemienić męską koszulę w wyjątkową bluzkę, jak dokonać metamorfozy swetra, jak

arcturus - sham mirrors

ci, którzy liczyli na kontynuacje karnawałowego szaleństwa niech wiedzą, że cyrk zwinął swe powoje. nie ma karłów i kramów o zapachu kadzidła i pieczonego mięsa, nie ma też cyrkowców i połykaczy ognia. od akrobacji na linie bliżej było artystom do gwiazd niż zebranej na ziemi gawiedzi. nic dziwnego zatem, że ich wzrok utkwił na tajemnicy nieba. chyba wtedy właśnie muzycy na nowo odkryli gwiazdę w konstelacji wolarza. owe ciało niebieskie, kryjąc w sobie odpowiedzi na pytania o czas, absolut i bezkres, iluminuje intensywną, choć niespełna 43-minutową kaskadą gitarowo-klawiszowych emisji zbliżających się do tajemnic kosmosu. forma utworów, jak już sobie powiedzieliśmy, snuje się gdzieś w korytarzach nieba, a sposób aranżacji materii lśnienia przywodzi na myśl kompozycje progresywno-rockowe lat 70-tych. „arcturus” nadaje jednak swym utworom cięższy wydźwięk, posiłkując się przy tym audionowinkami ze świata brzmień ekstremalnych, ale nie tylko… bo sam proces zatopienia partytur we wsze