Przejdź do głównej zawartości

szense - szense (na okładce napis tear here sic!)

ten album nie jest jakimś wielkim eksperymentem. chociaż spotykają się na nim muzycy poszukujący jak richard von kruysdijk i niels van horn (znani szerzej ze strange attractor). nie jest eksperymentem dla słuchaczy obracających się w klimatach improwizowanych seansów jazzowych. bo, na płycie z grubsza chodzi o jazz. właściwie glitch jazz na saksofon, bas i bębny unurzane w preparacjach elektronicznych - których tutaj jest nie mało. muzycy spotkali się między 1 i 2 września 2005 roku w klaverland studio, by dokonać całkowitej improwizacji. sztuka napisana od ręki. jak monit wystawiony przeciwko rzeczywistości dźwięków poukładanych. muzyka ta jest obciążona bagażem wielu stylistyk, ale pozbawiona zasad i restrykcji narzucanych przez dany kanon muzyczny. spotkanie muzyków o otwartych umysłach, działających na zasadzie intuicyjno-emocjonalnego bodźca i reakcji, którzy dźwięki czerpią z jazzu, wspomnianej elektroniki momentami też post rocka. jest to też miejscami taka muzyka o muzyce. autoteliczna – pisana na potrzeby samej siebie. sztuka dla sztuki? niekiedy tak. już same tytuły utworów: „untitled 1, 2, 3… 11 wskazują, że będzie to projekcja muzycznej świadomości, nieograniczona przez odgórnie narzuconą werbalizację. bardzo podoba mi się jak w 4 minucie i 40 sekundzie pierwszego utworu po długim elektronicznym pasażu inicjatywę przejmuje saksofon o proweniencji niemalże klubowej. nawet do końca nie jestem pewny, czy wspomniane elektronikalia to nie jest ten sam saksofon, tylko, że właśnie umodelowany przez nie. idąc tropem gry horna na saksofonie (czasem też klarnecie) wyczuwam chęć osadzenia go w zbieżnych warunkach muzycznych, w których ulokowana jest trąbka toshinori kondo w charged. jest tu momentami podobna przestrzeń i symilarne (przymiotnik wziąłem od ang. similarity) wydłużanie muzycznej frazy. zarazem nie proponuje on tyrani dźwiękowej i dysharmonii jak w „death tool” z koncertowej płyty charge z udziałem wspomnianego trębacza. chociaż już mniej znośnie robi się w trzecim utworze. tu na początku z lekko świdrującej połaci elektronicznej ześlizguje się niedbały kontrabas, później spadają też tomy perkusyjne, a w końcówce utworu zostają już tylko jakieś piski. kolejny utwór łagodzi te brzmienia. syntezator imituje wibrafon, pojawiają się jakieś spreparowane głosy (niczym z króliczej nory, do której po alicji wpadają kolejne osoby) a wszystko to brzmi jak chili jazz. mnóstwo tu zciszeń muzycznych i spadków tonalnych jak np.: w utworze nr 5. narkotyczna, nieco orkiestralna przez brzmienie klarnetu, kołysanka. prowadząca takie maruderyjne, nawiedzone uwodzenie (konsonans! mam wrażenie - o i rym żeński, niestety banalny -, że budzę się w parku, który jest srebrny i dopiero po chwili odzyskuje kolory). w zespole poza wspomnianymi: hornem i kuysdijkiem udzielają się ponadto: marzj na dodatkowych bębnach i eric van der westen na basie.

ciekawa płyta, nie tylko, ale przede wszystkim za sprawą nielsa van horna. to neoromantyk improwizacji (nie mylić z mydlinami saksofonowymi kennego g i jemu podobnych), który nierzadko porusza się na peryferiach emocji. (tu polecam rorschach (heritage part 1.01) z płyty „everything is closer” strange attractor). album ten dostałem w prezencie od moich przyjaciół, którzy zaznajomieni ze składem strange… stwierdzili, że może mi przypaść do gustu. i rzeczywiście tak się stało. dla wszystkich, którzy mają opory przed sięgnięciem po tę płytę – dodam, że jest to bardzo wyważona improwizacja, która jednocześnie potrafi zaskoczyć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Melodramatem w blockbustera – Matrix wersja 4.1

Thomas Anderson jest uznanym twórcą gier komputerowych. Sławę w świecie cyfrowej rozrywki zawdzięcza trzyczęściowej serii gier RPG o nazwie Matrix. Przyjęło się, że bezpośrednią inspiracją do ich stworzenia było anime Ghost in the Shell, twórczość pisarska K. Dicka i Gibsona oraz platoński motyw idei i cieni. Niewiele osób jednak wie, że to narracja stworzona na potrzeby medialne. Prawdziwy wpływ na wykreowany w grze świat, w którym ludzkość stała się źródłem energii dla rządzących światem maszyn, miało spotkanie w warsztacie motocyklowym na obrzeżach Nowego Jorku. Pewnego jesiennego popołudnia Anderson udał się do niego w celu naprawy elektrycznej hulajnogi. Zachwycił się w nim zjawiskową ubraną w czarny doskonale opinający sylwetkę kombinezon damą. A także jej czarnymi przylegającymi do głowy niczym uniform krótko przystrzyżonymi włosami. Sposób, w jaki wjechała przez drzwi warsztatu, zarzucając tylnym kołem wyścigowego motoru, by z gracją, ale i odrobiną nonszalancji zsiąść z niego

Fair trade vs branża mody

  Ubraniowe DIY Przeglądając ostatnio facebookową ścianę, trafiłem na rolkę, w której szczupła modelka w doskonale przylegającej do ciała, beżowej spódnicy, wsuwa pod nią – jeden po drugim – trzy małe zwężające się ku środkowi pierścienie, a na powstałe na zewnątrz wypukłości nakłada gumkę lub sznurek. W ten sposób prosta kreacja zyskuje ciekawą aplikację w postaci upiększających spódnicę wypustek. Być może w takim stroju ciężko byłoby zaszaleć, ale zapozować do zdjęcia lub wyjść do restauracji już tak. Filmiki, na których stylistki lub blogerki modowe dzielą się podobnymi pomysłami, jest wiele. Co ciekawe odbierają je również osoby, któ re nie mają zdolności krawieckich, lub boją się konfrontacji z maszyną do szycia. Jeżeli brakuje nam pomysłów, wystarczy w wyszukiwarkę wpisać kilka fraz kluczowych. Po zdaniu „jak kreatywnie przerobić ubranie” pojawią się nam propozycje takie jak: świetny pomysł, jak przemienić męską koszulę w wyjątkową bluzkę, jak dokonać metamorfozy swetra, jak

arcturus - sham mirrors

ci, którzy liczyli na kontynuacje karnawałowego szaleństwa niech wiedzą, że cyrk zwinął swe powoje. nie ma karłów i kramów o zapachu kadzidła i pieczonego mięsa, nie ma też cyrkowców i połykaczy ognia. od akrobacji na linie bliżej było artystom do gwiazd niż zebranej na ziemi gawiedzi. nic dziwnego zatem, że ich wzrok utkwił na tajemnicy nieba. chyba wtedy właśnie muzycy na nowo odkryli gwiazdę w konstelacji wolarza. owe ciało niebieskie, kryjąc w sobie odpowiedzi na pytania o czas, absolut i bezkres, iluminuje intensywną, choć niespełna 43-minutową kaskadą gitarowo-klawiszowych emisji zbliżających się do tajemnic kosmosu. forma utworów, jak już sobie powiedzieliśmy, snuje się gdzieś w korytarzach nieba, a sposób aranżacji materii lśnienia przywodzi na myśl kompozycje progresywno-rockowe lat 70-tych. „arcturus” nadaje jednak swym utworom cięższy wydźwięk, posiłkując się przy tym audionowinkami ze świata brzmień ekstremalnych, ale nie tylko… bo sam proces zatopienia partytur we wsze