Przejdź do głównej zawartości

the vandelles - del black aloha

tego właśnie spodziewam się po muzyce indie rockowej. tzn. czego? może być przebojowa, ale przede wszystkim ma być brudna i emocjonalna. i tak jest na ostatnim albumie the vandelles – del black aloha. nie wiem czy to tylko moje odczucie, ale stopy pracują tutaj jak organ uczuciowo nieobojętny – mają podobny rytm i … brzmienie. głębokie, tętniące jakby z wnętrza. właśnie słucham „lovely weather” – wokale niemal szeptane, ale czytelne zarazem, budowane wokół chropowato-noisowych gitarowych meandrów. puls nieśpieszny, ale jest tu jakiś ukryty czad. energia niemalże wulkaniczna. obłąkańczość przechodzi w rozleniwiony oniryzm. i znów te stopy! rock, który rozgrywa się w sennej aurze, albo w całości został napisany we śnie. to chyba przez tą surfowo-gazeową konwencję, zagrany z dużym wyczuciem i przytupem. nie mam wątpliwości, że wokalista jest nawiedzony – lirycznie i seksualnie nadsprawny. czasem słuchając tej muzyki mam wrażenie, że przenoszę się w na nowo zdefiniowane lata 60-te. tak jakby nie wszystko wtedy zostało powiedziane, a został olbrzymi, nieodkryty artystyczny potencjał. niby jest to ukłon w stronę tamtych brzmień, ale zagranych bardziej tajemniczo, nieoczywiście, bardziej skomasowanie, z większą dozą dźwiękowych sprzężeń i zanieczyszczeń. jeżeli chodzi o długość kompozycji na tym albumie, to zamykają się one w trzy i czterominutowych formach. i choć lubię dłużej przebywać z muzyką, nie odczuwam, że jakiś motyw nie został tu niezamknięty, czy nierozwinięty. stylistycznie jest to noiserock z elementami shoegazeu zbliżający się czasami do dokonań „a place to a bury strangers” z mniejszą tendencją do abstrakcji. dodam tylko, że rockowa psychodelia w utworach takich jak „die for it cowboy” zostaje wyparta przez bardziej tradycyjne granie. mniej tu gitarowych pogłosów, a muzyczna aura jest tak spokojna jak popołudnie spędzane w jakimś chicken barze przy nieuczęszczanej drodze. do moich faworytów na tej płycie, oprócz wspomnianego „lovely weather” należą: otwierający „dash’n’dive”, a także obłędny ze względu na partie wokalne i perforacje gitarowe „roving rex”. zdecydowanie zachęcam do zwrócenia uwagi na tę muzykę.

Komentarze

  1. Mistrzowski album. Jedna z rzeczy, która mnie maksymalnie rozjechała.
    Kapela jest w tej chwili dość mało znana, ale mam nadzieję, że to się zmieni bo zasługują na wejście do pierwszej ligi neo psych.

    OdpowiedzUsuń
  2. ja też mam taką nadzieję. dzięki za podrzutkę ;]

    OdpowiedzUsuń
  3. Kapela przypomina A Place to Bury Strangers

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Melodramatem w blockbustera – Matrix wersja 4.1

Thomas Anderson jest uznanym twórcą gier komputerowych. Sławę w świecie cyfrowej rozrywki zawdzięcza trzyczęściowej serii gier RPG o nazwie Matrix. Przyjęło się, że bezpośrednią inspiracją do ich stworzenia było anime Ghost in the Shell, twórczość pisarska K. Dicka i Gibsona oraz platoński motyw idei i cieni. Niewiele osób jednak wie, że to narracja stworzona na potrzeby medialne. Prawdziwy wpływ na wykreowany w grze świat, w którym ludzkość stała się źródłem energii dla rządzących światem maszyn, miało spotkanie w warsztacie motocyklowym na obrzeżach Nowego Jorku. Pewnego jesiennego popołudnia Anderson udał się do niego w celu naprawy elektrycznej hulajnogi. Zachwycił się w nim zjawiskową ubraną w czarny doskonale opinający sylwetkę kombinezon damą. A także jej czarnymi przylegającymi do głowy niczym uniform krótko przystrzyżonymi włosami. Sposób, w jaki wjechała przez drzwi warsztatu, zarzucając tylnym kołem wyścigowego motoru, by z gracją, ale i odrobiną nonszalancji zsiąść z niego

Fair trade vs branża mody

  Ubraniowe DIY Przeglądając ostatnio facebookową ścianę, trafiłem na rolkę, w której szczupła modelka w doskonale przylegającej do ciała, beżowej spódnicy, wsuwa pod nią – jeden po drugim – trzy małe zwężające się ku środkowi pierścienie, a na powstałe na zewnątrz wypukłości nakłada gumkę lub sznurek. W ten sposób prosta kreacja zyskuje ciekawą aplikację w postaci upiększających spódnicę wypustek. Być może w takim stroju ciężko byłoby zaszaleć, ale zapozować do zdjęcia lub wyjść do restauracji już tak. Filmiki, na których stylistki lub blogerki modowe dzielą się podobnymi pomysłami, jest wiele. Co ciekawe odbierają je również osoby, któ re nie mają zdolności krawieckich, lub boją się konfrontacji z maszyną do szycia. Jeżeli brakuje nam pomysłów, wystarczy w wyszukiwarkę wpisać kilka fraz kluczowych. Po zdaniu „jak kreatywnie przerobić ubranie” pojawią się nam propozycje takie jak: świetny pomysł, jak przemienić męską koszulę w wyjątkową bluzkę, jak dokonać metamorfozy swetra, jak

arcturus - sham mirrors

ci, którzy liczyli na kontynuacje karnawałowego szaleństwa niech wiedzą, że cyrk zwinął swe powoje. nie ma karłów i kramów o zapachu kadzidła i pieczonego mięsa, nie ma też cyrkowców i połykaczy ognia. od akrobacji na linie bliżej było artystom do gwiazd niż zebranej na ziemi gawiedzi. nic dziwnego zatem, że ich wzrok utkwił na tajemnicy nieba. chyba wtedy właśnie muzycy na nowo odkryli gwiazdę w konstelacji wolarza. owe ciało niebieskie, kryjąc w sobie odpowiedzi na pytania o czas, absolut i bezkres, iluminuje intensywną, choć niespełna 43-minutową kaskadą gitarowo-klawiszowych emisji zbliżających się do tajemnic kosmosu. forma utworów, jak już sobie powiedzieliśmy, snuje się gdzieś w korytarzach nieba, a sposób aranżacji materii lśnienia przywodzi na myśl kompozycje progresywno-rockowe lat 70-tych. „arcturus” nadaje jednak swym utworom cięższy wydźwięk, posiłkując się przy tym audionowinkami ze świata brzmień ekstremalnych, ale nie tylko… bo sam proces zatopienia partytur we wsze