Przejdź do głównej zawartości

po stronie negatywnej października

type o’ negative publikuje się po raz kolejny wraz z albumem „october rust”. czasem zdarza mi się, że dawno niesłyszana płyta ożywa, łapie drugi oddech. pamiętam „summer breeze” i to, z jaką łatwością otwierała ona przede mną wszelkie pokoje rozkoszy ziemskich, pełne niezbędnych rekwizytów jak poruszające się zasłony, ukryte w każdym zakamarku świece (to już z „love you to death” otwierającego omawiany album) no i oczywiście to, za czym do owego pokoju przybyli skuszeni mężczyźni – zapachu kobiecego ciała. „devil music next door” tym wersem peter steel umiał mnie przekonać, że jego apartament, dzielnica, a nawet miasto żyje w całości mroczną muzyką. pamiętam recepcję perfumowanych, ciężkich brzmień w połowie lat dziewięćdziesiątych. setki klimatycznych kapel wyrastały jak grzyby po deszczu kopiując tiamat z kolejną odsłoną „clouds”. anathema sięgała po gitary akustyczne przyznając się do fascynacji pink floyd, aaron stainthorpe był na etapie porzucania staroangielskiej poezji, ale zanim się to stało powstał dla mnie jeden z najlepszych doom metalowych albumów tzn.: „like gods of the sun”. mrok i konfuzje erotyczne w tekstach. peter steel na tle wspomnianych wokalistów wypadał najmniej przekonująco. nie mam tu na myśli predyspozycji czysto fizycznych – wybrany mężczyzną sierpnia w żeńskim wydaniu playboya mógł stawać w szranki z niejednym samcem w kategoriach urody i potencji (tego drugiego zwłaszcza). posiadał inną wrażliwość – czytaj samczą. a emblematy jak i ubiór, jego, a także pozostałych członków zespołu odstawały nieco od gotycko-romantycznego wizerunku wymienionych wcześniej. zresztą type to kapela ze stanów, a mierzyła się przecież z przedstawicielami starego kontynentu. a w dwóch przypadkach ze spadkobiercami teatru elżbietańskiego. to, co jednak udało im się wcześniej przemycić do muzyki, to nieskrępowanie i doza luzu, którego wtedy brakowało w muzyce europejczyków. nie od razu było to jednak takie oczywiste. patrząc chociażby na teledysk „christian woman”, gdzie instrumenty muzyków uczepione były łańcuchów, a maniera wokalna i emfaza, z jaką do swych erotycznych wizji bardziej, niż do wizji bohaterki utworu przekonywał steel budziły nieskrępowany śmiech. oczywiście na początku wszystko było poważne. w tym reakcje młodych adeptów stawiających pierwsze romantyczne kroki. ciekawostką i zarazem rzeczą nierzadką w twórczości type o’ negative jet to, że końcówka utworu, w której steel śpiewa „jesus christ looks like me” ma swoje odzwierciedlenie w autentycznym epizodzie z ulicy. któregoś dnia zagadnięty przez przypadkową kobietę, że wygląda jak jesus chrystus odpowiedział z przekorą, że to jesus chrystus wygląda jak on. to tyle na temat skromności petera steela. pozostaje jeszcze kwestia głosu. umiejętnościami bezsprzecznie góruje on nad wyżej wymienionymi wokalistami. nie wiem czy nie przesadzę, ale jest on chyba jednym z najlepszych wokalistów w tym gatunku. miało być o „october rust” a większość kwestii muzycznych dotyczyła albumu „bloody kisses”. na swoje usprawiedliwienie napiszę tylko, że dla mnie te płyty są niemalże nierozerwalne ze względu na poruszaną tematykę jak i koncepcję artystyczną. jednak krążkiem, który nie opuszcza mojego odtwarzacza od kilku dni, tuż po supremacji karpat magicznych jest właśnie „october rust”. tylko do „my girlfriend’s girlfriend” pożyczam sobie okładkę z poprzedniej płyty. dlaczego? ten aspekt pozostawiam do samoistnego odkrycia…

Komentarze

  1. Byłem na nich w Stodole parę lat temu i zniszczyli. Choć nie należą do mojej pierwszej ligo to szacunek jest.

    OdpowiedzUsuń
  2. mnie też na początku nie zachwycili, ale dałem się porwać konwencji, sromocie gitar i wokalowi \m/

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Melodramatem w blockbustera – Matrix wersja 4.1

Thomas Anderson jest uznanym twórcą gier komputerowych. Sławę w świecie cyfrowej rozrywki zawdzięcza trzyczęściowej serii gier RPG o nazwie Matrix. Przyjęło się, że bezpośrednią inspiracją do ich stworzenia było anime Ghost in the Shell, twórczość pisarska K. Dicka i Gibsona oraz platoński motyw idei i cieni. Niewiele osób jednak wie, że to narracja stworzona na potrzeby medialne. Prawdziwy wpływ na wykreowany w grze świat, w którym ludzkość stała się źródłem energii dla rządzących światem maszyn, miało spotkanie w warsztacie motocyklowym na obrzeżach Nowego Jorku. Pewnego jesiennego popołudnia Anderson udał się do niego w celu naprawy elektrycznej hulajnogi. Zachwycił się w nim zjawiskową ubraną w czarny doskonale opinający sylwetkę kombinezon damą. A także jej czarnymi przylegającymi do głowy niczym uniform krótko przystrzyżonymi włosami. Sposób, w jaki wjechała przez drzwi warsztatu, zarzucając tylnym kołem wyścigowego motoru, by z gracją, ale i odrobiną nonszalancji zsiąść z niego

Fair trade vs branża mody

  Ubraniowe DIY Przeglądając ostatnio facebookową ścianę, trafiłem na rolkę, w której szczupła modelka w doskonale przylegającej do ciała, beżowej spódnicy, wsuwa pod nią – jeden po drugim – trzy małe zwężające się ku środkowi pierścienie, a na powstałe na zewnątrz wypukłości nakłada gumkę lub sznurek. W ten sposób prosta kreacja zyskuje ciekawą aplikację w postaci upiększających spódnicę wypustek. Być może w takim stroju ciężko byłoby zaszaleć, ale zapozować do zdjęcia lub wyjść do restauracji już tak. Filmiki, na których stylistki lub blogerki modowe dzielą się podobnymi pomysłami, jest wiele. Co ciekawe odbierają je również osoby, któ re nie mają zdolności krawieckich, lub boją się konfrontacji z maszyną do szycia. Jeżeli brakuje nam pomysłów, wystarczy w wyszukiwarkę wpisać kilka fraz kluczowych. Po zdaniu „jak kreatywnie przerobić ubranie” pojawią się nam propozycje takie jak: świetny pomysł, jak przemienić męską koszulę w wyjątkową bluzkę, jak dokonać metamorfozy swetra, jak

arcturus - sham mirrors

ci, którzy liczyli na kontynuacje karnawałowego szaleństwa niech wiedzą, że cyrk zwinął swe powoje. nie ma karłów i kramów o zapachu kadzidła i pieczonego mięsa, nie ma też cyrkowców i połykaczy ognia. od akrobacji na linie bliżej było artystom do gwiazd niż zebranej na ziemi gawiedzi. nic dziwnego zatem, że ich wzrok utkwił na tajemnicy nieba. chyba wtedy właśnie muzycy na nowo odkryli gwiazdę w konstelacji wolarza. owe ciało niebieskie, kryjąc w sobie odpowiedzi na pytania o czas, absolut i bezkres, iluminuje intensywną, choć niespełna 43-minutową kaskadą gitarowo-klawiszowych emisji zbliżających się do tajemnic kosmosu. forma utworów, jak już sobie powiedzieliśmy, snuje się gdzieś w korytarzach nieba, a sposób aranżacji materii lśnienia przywodzi na myśl kompozycje progresywno-rockowe lat 70-tych. „arcturus” nadaje jednak swym utworom cięższy wydźwięk, posiłkując się przy tym audionowinkami ze świata brzmień ekstremalnych, ale nie tylko… bo sam proces zatopienia partytur we wsze