dzień zaduszny. kino luna. bilety po pięć złotych. głos prezenterki radiowej mówi o filmie "persona non grata". są w nim jakieś pęknięcia fabularne, ale jednocześnie ciekawa kreacja głównego bohatera. niebagatelna rola zmarłego niedawno zbigniewa zapasiewicza. a więc nabieram ochoty. trochę przeoczyłem ten film, mimo iż poprzedni obraz tego reżysera zrobił na mnie nie małe wrażenie. jeżeli chodzi o "personę..." tytuł łącznie z nazwiskiem reżysera podpowiadał mi wątki nośne trzydzieści lat temu wraz z kinem moralnego niepokoju. ważnym, problematycznie cały czas nie zamkniętym, ale być może jałowym jeżeli chodzi o nowe przejawy rzeczywistości. ale jesteśmy na sali. oprócz mnie dwóch kolegów. gaśnie światło. pojawia się wiktor, postać grana przez zapasiewicza. gra zbyt teatralnie. mam wrażenie, że jeszcze kadr, a poślizgnie się na scenicznej pozie. na szczęście, krótkie i w porę ucinane klatki, ukrywają jak dla mnie zbyt akademicki wykład z natury emocji, ala zapasiewicz - nauczyciel. tak odbieram początek filmu. postać ambasadora, którą gra ma być złożona wewnętrznie. szlachetny intelektualista, dysponujący artystycznym wnętrzem, wiarą w człowieka i... skłonnościami do alkoholu. jest tu ciekawa scena z zaproszonym na placówkę młodym konsulem. na stwierdzenie, że wiele się zmieniło w systemie w stosunku do lat wcześniejszych, ambasador odpowiada, że tylko pozornie, bowiem jego kandydatura na stanowisko konsula powinna przebiegać zgodnie z nową procedurą, a nie za jego protekcją. zakładając, że jest więcej zdolnych jak młody konsul, to jakie kryteria powinny decydować zatem o zatrudnieniu? tego pytania film zanussiego nie zadaje. postać ambasadora to przykład osobowości, która umie połączyć dążenia społecznikowskie, świadomość przewagi własnego zdania z uczuciami. zatem jest bardziej kompletny niż bohater "ludzi bezdomnych", ale i zajęcie ma inne. gdyby nie cięty dowcip, ocierający się czasami o sarkazm, głównie wobec swojego zastępcy, byłego esbeka, wspomnianej skłonności do alkoholu, która rzuca cień na wykonywaną pracę, postać wiktora nosiłaby nieposzlakowany rys intelektualnego altruisty i poczciwca. na szczęście nie jest tak prosto. ciekawą kreację stworzył tu jerzy stuhr. nie nachalną i charakterystyczną. posiadającą więcej niż jedną twarz, z których ta druga jest niekoniecznie gorsza. w przeszłości esbek obecnie urzędnik państwowy z budzącym się czasem sumieniem. dobrze urządzony, były funkcjonariusz aparatu państwowego, który wykorzystuje swe koneksje i układy z miejscowymi. sporadycznie oczyszcza swą duszę małymi, przydatnymi uczynkami. w ciekawym świetle przedstawione są również relacje wiktora z przyjacielem z rosji. w nim, a właściwie w jego przeszłości, która przed laty związała się z losami żony wiktora, być może bardziej należałoby upatrywać alkoholowego problemu bohatera. wyjaśnieniu zamierzchłej relacji ma służyć między innymi ich spotkanie po latach. wcześniej właśnie tę informację próbuje on wyciągnąć od zaznajomionego księdza. później samego olega. konfrontacja tych dwóch służy do poruszenia kwestii polsko-rosyjskich. wypada to trochę na zasadzie, ja służę ideałom, a ty nie, co spotyka się to ripostą: ideały psują interesy i nikt się nie bogaci - to słowa rosjanina. polak zarzuca mu dwuznaczność stosunku do solidarności i donosicielstwo, co nie przeszkadza mu w przeszukaniu płaszcza przyjaciela, gdy ten wychodzi do toalety. w kieszeni bowiem schował on jedną część zdjęcia, którą przyniósł jako prezent, ale obrażony zmienił zdanie. była to podpucha, która miała pokazać, że oskarżyciel stosuje te same metody. na co tamten odpowiada, że postąpił tak, gdyż został sprowokowany. nie naciągana za bardzo, w sumie ciekawa jest podróż bohatera w piżamie za duchem małżonki, która odbywa się przez miasto do portu. film nasączony jest dużo większą ilością wątków, również takimi, które całkiem umiejętnie budują fałszywe tropy, nie sięgając zarazem po niepotrzebną sensację. koniec seansu. przy wyjściu dzielimy się refleksjami na temat filmu. żałujemy, że motyw z mafią i przemytem broni nie został rozwinięty. żartujemy. jesteśmy całkiem usatysfakcjonowani przed podróżą na ulicę waliców do 70-tki...
Czym mnie ujęła książka, która mam nadzieję, już niebawem ujrzy światło dzienne? Dlaczego Sprzedam dom to dzieło absorbujące zarówno formalnie, jak i tematycznie? Zacznę od struktury tomiku. Autor podzielił go na segmenty odwołujące do przestrzeni domu – od ganku przez salon, kuchnię, aż po podwórko. Niczym metaforyczny rzut poziomy (ewentualnie pionowy) jest liryczną dokumentacją emocji, relacji i wspomnień. Ten umiejscawiający w przestrzeni zabieg pozwolił mi stać się gościem intymnego świata, w którym każda z powierzchni niesie ze sobą inne doświadczenie, inne obciążenie, ale także inne formy nadziei. Dom jako przestrzeń antropologiczna i symboliczna W ujęciu antropologicznym dom rodzinny to nie tylko schronienie, lecz także symbol tożsamości i więzów społecznych. W poezji Pawłowskiego dom staje się jednak obszarem walki – z ograniczeniami, toksycznymi relacjami i narzuconym dziedzictwem. Dwuwiersz „nabieram wodę w usta podlewam/to co ze mnie twoim jest nieistotne” stan...
Luna jest zajebista:) Strasznie przyjemna miejscówka
OdpowiedzUsuń